Kombi to trudny temat w moim domu. Jak byłem mały, to tata miał dwa ich albumy na winylach: taki z połamanymi, posrebrzanymi sztućcami i drugi - z Łosowskim w gaciach w paski i Skawińskim zrobionym a'la Hercules Poirot, gdyby tenże umiał grać na gitarze (może umiał?). Posłuchać sobie ich za bardzo nie mogliśmy, bo mama jakoś niespecjalnie za nimi przepadała. Ponoć dobieramy sobie partnerów troszkę podobnych do naszych rodziców, ale akurat A. i moja mama totalnie się różnią. Z małym wyjątkiem. A. też nie znosi Kombi. Pisałem już o zakazie Kombi na zbliżającym się weselu, restrykcje obejmują jednak także bardziej prozaiczne sfery życia. Zostaje słuchanie po kryjomu, albo w sprzyjających okolicznościach przyrody: jakiś męski wieczór, pogawędki o życiu na balkonie, narzekanie na to, że baby są jakieś inne, wspominanie przeszłości (ewidentny symptom starzenia się, gdy zamiast starać się zdobywać nowe doświadczenia, nieustannie rozpamiętuje się stare dobre czasy). "Za ciosem cios" jakoś tak się z tym kojarzy, bo jest po prostu - nie bójmy się tego słowa - o życiu, gdzie raz z górki, raz pod górkę. Skawiński, a my wraz z nim, ulegamy tej magii wspomnień (płynąca rzeką nostalgii zwrotka), by potem zderzyć się z brutalną rzeczywistością (mocarny swym rozgoryczeniem refren). Ale gdy już sobie tak powspominamy, pomarudzimy nieco, to noc się kończy, butelka wina już pusta i przychodzi refleksja, że chyba jednak za młodzi jesteśmy na takie zgredzenie. Przynajmniej do kolejnego razu.
1 komentarz:
A cały ten liryczny prozaizm życia w rytmie dźwięków z gier video (slesz) disco polo! Jest za czym tęsknić, yeah right!
Prześlij komentarz