Zastąpienie gitarzysty, który ze względu na chorobę babci nie mógł wystąpić, zaproponowano mnie. Mieliśmy zagrać w duńskim więzieniu, w ramach programu resocjalizacyjnego. Biorąc pod uwagę, że potrafiłem wtedy łapać G-dur, a-moll, C-dur i wypalcówkować wstęp do "Nothing Else Matters" Metalliki nie byłem może idealnym nabytkiem, ale po pierwsze to była sytuacja podbramkowa, pod drugie szybko się uczyłem i wykazywałem dużo zapału, po trzecie mieliśmy wziąć na tapetę kawałek Deftones. Zespół, który już wtedy znałem i lubiłem. Układ (przynajmniej dla mnie) idealny. I okazja do debiutu na scenie.
Kilka lat później. Osiedle Paderewskiego, śmiechy, chichy i wygłupy po wieczornym seansie "Death Proof". Historia kanapy w dużym pokoju. Pies Krueger. Naderwana tapeta. Plany koncertowe. Wieczne nabijanie się z 30STM. Kolorowe tatuaże. Wino. Brządkanie na gitarze. Ten sam zespół. Inna historia.
Występ w "więźniu" się nie odbył. Debiut na scenie miał jednak miejsce. Z okazji świąt daliśmy w naszej szkole koncert międzynarodowych kolęd. Grałem na gitarze akustycznej. Przy "Cichej Nocy" delikatnie zafałszowałem, palec mi na C-dur zjechał.
wtorek, 10 sierpnia 2010
Numer 272 - Deftones "Knife Prty"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz