Rzut oka na parę przypadkowych postów na moim blogu wystarczy, by stwierdzić, że przeważa muzyka nieskomplikowana: emocje noszone niejednokrotnie pojedynczymi uderzeniami strun gitar, prostymi klawiszowymi plumkaniami, równym rytmem. Nie znaczy to, że odrzucam bardziej skomplikowanie formalnie rzeczy - każdy lubi się w końcu czasem pochwalić, że przesłuchał muzyczny odpowiednik "Ulissesa" Joyce'a. Ale to nie ta część muzyki jest zwierciadłem mojej duszy.
Podobno gusta są w jakimś stopniu uwarunkowane genetycznie - co mam jednak powiedzieć na to, że upodobania moje, moich rodziców i brata różnią się tak drastycznie i przemawia do nas zupełnie inna muzyka? Czasem to powód do zabawnych rodzinnych sprzeczek, gdy każde z nas próbuje przekonać pozostałych o genialności odkrytego przez siebie kawałka.
Gdybym puścił bratu "Yellow Dog Song", pokiwałby głową ze zrozumieniem i starał się okazać zainteresowanie, ale wiem, że mandolina i wiejska aura tej piosenki nie przekonałaby go na tyle, by odsłuchał ją potem w samotności. Zmieniłby raczej temat i pogadał o najlepszych tekstach Bendera z Futuramy czy wspomniał o tym, że kupił nam "Wiśnię w Piwie". A co do "Wiśni w Piwie" zgadzamy się dokładnie w 5,2 procentach.
środa, 27 kwietnia 2011
Numer 189 - Shawn Mullins "Yellow Dog Song"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
"Wiśnia w piwie"? Kupiłem kiedyś żonie, "once ina a lifetime experience"...:)
Prześlij komentarz