piątek, 25 listopada 2011

Numer 160 - Wheatus "Leroy"

W zamierzchłych czasach dorabiałem sobie roznosząc ulotki. Praca jak prawie każda inna, tylko bez plot na kawie, lanczy z kolegami i koleżankami, wyjazdów integracyjnych, bonusów świątecznych i karnetów na siłkę w promocyjnej cenie.

W ogóle wtedy był dobry czas dla branży ulotkarskiej, bo ludzie jeszcze te niusy o promocjach kup-trzy-duże-pizze-mała-gratis i o luksusach z media markt czytali, a niektórzy nawet brali dwie, trzy, dla wujostwa czy znajomego. Zdarzało się jednak, że ktoś chciał wzywać policję, bo naruszono nietykalność jego skrzynki na listy, a jedna babka nawet wypuściła psa na klatkę i od tamtej pory wiem, że biegam szybciej niż owczarek niemiecki.

No, dobra, fucha była oględnie mówiąc średnio prestiżowa, więc i to, co w czasie jej wykonywania słuchałem, także nie ocierało się o artystyczne wyżyny, o szczytach nie wspominając, takie tam pop-punkowe pitolenie. To pitolenie spełniało jednak swój cel. Pozwalało osiągać, a nawet przekraczać wyśrubowane ulotkowe targety.



Brak komentarzy: