Na dźwięk słowa "posthardcore", hardkorowym pursytom skacze pewnie tętno i zaczynają zgrzytać zęby. Nie dziwie im się. Pojęcie postharcore'u na przestrzeni lat rozrosło się do sporej wielkości garnka, w którym pływa sobie dosłownie wszystko. Tu jakiś jazz, tam krzyk idzie pod rękę z boysbandowym wokalem, tu rap, tam kor, natapirowany pudel(metal), jakieś rave'y, a potem zaraz jungle, dramendbasy, wobble, skrecze i glitche. Chór dziecięcy? Czemu nie. Podstawowy składnik pozostaje jednak ten sam - ma być ostro, czyli z przytupem. Enter Shikari, jak na prawdziwych posthardcore'owców trzymają się tej zasady i do owego rdzenia łaciną uliczną określanego jako "pierdolnięcie", dołączają czasem mniej, czasem bardziej trafnie, inne elementy pozagatunkowe. Efektem utwór określony przez NME jako najgorszy singel nagrany przez kogokolowiek, kiedykolwiek. Mnie tam się podoba. Ale ja jestem hardkorem. Post.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz