Mój brat o mało nie załapał się na imiona Wolfgang Amadeusz i niech ten skromny fakt z rodzinnych archiwów odda siłę oddziaływania pewnego austriackiego kompozytora na moją mamę. Używając wyobraźni nietrudno mi przywołać sobie obraz jej w koszulce z napisem "Who the fuck is Salieri?". Miłość do Wolfganga nie pozostawała bez wpływu na jej dzieci. Wpajano nam ją konsekwentnie i przynosiła ona korzyści uboczne - pierwszą wyprawę do stolicy zawdzięczam wystawieniu "Don Giovanniego" w Operze Narodowej. Także "Amadeusz" Formana nie mógł nie znaleźć się w moim repertuarze. Film budził sympatię, fascynację i grozę - sceny z zamaskowanym Salierim składającym ofertę Amadeuszowi prześladowały mnie kilka dobrych, dziecięcych lat. Wpoił też silne przekonanie, że Amadeusz był cool. I miał fajniejsze niż inni koledzy z branży piosenki. Bo tak szczerze - kto poza brukselskimi biurokratami jara się IX Symfonią Beethovena? Tymczasem Mozart rozpala emocje na wszystkich muzycznych frontach po dziś, dając raz po raz dowody na to, że mimo 221 lat od jego śmierci, nadal rządzi. Nie wiem jak Wy, ja i Falco nie mamy w tej kwestii żadnych wątpliwości.
2 komentarze:
ja też nie mam wątpliwości :) Wolfi wymiata :)
Tekst o brukselskich biurokratach - cudny. Postaram się zapamiętać :)
Prześlij komentarz