czwartek, 21 lipca 2011

Numer 172 - Variete "Bydgoszcz"

I oto staję przed miastem pełnym oddechów popękanych rzeźb. Próbuję dopatrzeć się złowieszczych drewnianych drzew, pająków nieba, stalowych rynien spijających deszcz, ale miasto nie ma dziś ochoty korespondować z ponurymi fakturami piosenki, która jemu była dedykowana.

Rzecz jasna, każde odwiedzone miejsce przywołuje potem jakieś wspomnienia, ale te z tego miasta są nadal wyjątkowo intensywne. Wizyta w Mózgu, o czym przypomina podniszczony bilet wstępu, podczepiony do korkowej tablicy w moim ex-pokoju w mieszkaniu babci, gorąca czekolada z chilli u Sowy, spacery wzdłuż Brdy i zaskoczenie, gdy zdałem sobie sprawę, że stąd pochodzi Mariusz Max Kolonko.

Wypady do Bydgoszczy, których było zdecydowanie za mało, zawsze oznaczały totalny reset psychiczny - relaks poprzez odepchnięcie na bok codziennych spraw i pogrążenie się w tym, co sprawiało mi największą frajdę - długich dyskusjach o muzyce, o literaturze, o filmie, degustowaniu dobrego wina czy domowych nalewek, jedzeniu suszonych pomidorów, kaparów, serów pleśniowych bardziej i mniej, szparagów z sosem beszamelowym. Nie w jakiejś snobistycznej restauracji, a w domowym zaciszu. A przede wszystkim w towarzystwie A. i J., których pasje i podejście do życia zawsze budziły moją zazdrość i szczery podziw.

"Bydgoszcz" to tylko jedna z muzycznych pocztówek z miasta, do którego mam chyba większy sentyment niż do Krakowa, gdzie spędziłem spory kawał dorosłego życia. Pocztówka, która na przekór swojemu oryginalnemu, ponuremu wydźwiękowi, kojarzy mi się jak najbardziej pozytywnie.



Brak komentarzy: