czwartek, 22 grudnia 2011

Numer 157 - The Rapture "Sister Saviour"

Zwyczajowo pod koniec roku układa się podsumowania, ułożyłem więc i ja. Choć w tym roku przyszło mi to z wyjątkowym trudem.

Udało mi się wybrać dwanaście tracków, które zrobiły na mnie jako takie wrażenie. Najgorsze jest jednak to, że co do ich ponadczasowej wartości, jakoś trudno było mi się przekonać. No dobrze, nawet nie zahaczając o ponadczasowość mam poważne wątpliwości czy o 80% z nich będę pamiętał za rok. Bo ostatnie 12 miesięcy to nie był jakiś wyjątkowy czas pod względem muzycznym. Przynajmniej dla mnie.

Zawiedli moi ulubieńcy - nagrywając rzeczy słabe, lub wręcz nie nagrywając nic. Premiery roku, które starałem się śledzić powodowały nawet przyjemne doznania, ale nic, co by zostało na mnie dłużej niż kilka chwil po przesłuchaniu. Żadnej naprawdę zabójczej melodii, powodującego drżenie ciała motywu, eskapistycznych obietnic, sugestywnych dźwiękowych krajobrazów.

Może nie szukałem tam, gdzie potrzeba? Przekonam się weryfikując w święta listy hitów roku. Z góry mogę obstawiać, że terazrockowa lista mi nie podejdzie - bo na 99% będzie tam ostatnia płyta RHCP i Coma jako nadzieja na kolejny rok, a z nimi mnie nie po drodze. Pitchfork już nie utrafił, ich numer 1 - "Midnight City" M83 to miła kompozycja, ale daleko jej do singli z "Saturdays=Youth".

Ironią losu, w A.D. 2011 najbardziej zapamiętywalna okazała się Rebecca Black ze swoim "Friday". I to się raczej nie zmieni, chyba, że Stachursky nagle powali nas na łopatki czymś mocarnym w stylu "Jam Jest 444".

Ja tymczasem postanawiam oddać się grzebaniu w przeszłości, która potrafiła zafundować już niejedną gęsią skórkę. Cofnijmy się więc do listy przebojów roku 2003.Proszę Państwa, na miejscu czwartym The Rapture "Sister Saviour". Posłuchajmy.



Brak komentarzy: