Piątek weekendu początek, ale zasadniczo dla siebie miałem z niego tylko wieczór - tym razem przeznaczony na kolację z dziewczyną i naszą znajomą. Sobota była maratonem zakupowym, odwiedzinami w dziale H&M Mama (zaskakujące, że innym sieciówkom brak szerszego asortymentu dla kobiet w ciąży), szukaniem kondonika na IPhone. Potem, jak na ironię tydzień po obejrzeniu Super Size Me, na chwilę zahaczyliśmy o McDonalds, gdzie jakiś facet oburzył się, że pewna turystka zrobiła zdjęcie jego dziecku i kazał je skasować. Potem komis płytowy, gdzie za 5 franków możesz kupić cokolwiek chcesz (2 x Air, 1 x Mew, 1 x Morisette). A później spotkanie ze znajomymi i szukanie miejsca, gdzie można by wypić kawę i w końcu lądowanie w Hiltl (przy okazji, podobno najstarsza wegetariańska restauracja w Europie) i ocierająca się o pur-nonsens kolacja (idziemy do Coop? a może do Coop? nie, idźmy do Coop).
W tym wszystkim nie znalazłem chwili na napisanie o muzyce słowa, które nie ocierałoby się o grafomanię i wytarte klisze. Pozostaje mi więc trochę odczekać, wpis zastąpić przerywnikiem, a piosence, która chodzi mi po głowie od piątku, pozwolić mówić samej za siebie.
niedziela, 13 lutego 2011
Przerywnik weekendowy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz