Nie wgłębiałem się nigdy w badania na temat postrzegania śmierci przez dzieci i nie potrafiłbym określić momentu, w którym bańka niewinności lat dziecięcych pęka pod naciskiem ciężaru faktu o nietrwałości życia ludzkiego i całego smutku tego świata, który nieustannie nas otacza. Może to nawet nie temat na bloga poświęconego muzyce, wielu ludzi spycha temat śmierci na margines, próbując nie przejmować się na zapas tym, na co i tak nie mają wpływu. Pewnie i całkiem słusznie.
Jednak za każdym razem, gdy trafiam na "These Are The Days Of Our Lives" przywołuję w pamięci umierającego Freddiego Mercury, rozmowy moich rodziców o nim, wtedy jeszcze, gdy byłem dziesięciolatkiem i nachodzi mnie refleksja, że to było prawdopodobnie pierwsze doświadczenie śmierci, które dotarło do mnie w tak mocny i bezkompromisowy sposób, w jakiś sposób wieszcząc koniec beztroskiego dzieciństwa. Może wydawać się, że kryje się w tym sporo przesady, tyle, że nigdy potem nie potrafiłem już słuchać Queen bez tego - nazwijmy to podniośle - brzemienia i nawet kawałki w rodzaju "Radio Ga Ga" czy "Don't Stop Me Know" zdawały się brzmieć - wbrew obiektywnym przesłankom - po prostu smutno.
Nie wiem z całą pewnością czy to efekt dziecięcej traumy, zbyt silnie osadzonej w pamięci, ale Queen po dziś dzień pozostaje dla mnie najsmutniejszym zespołem świata.
niedziela, 19 czerwca 2011
Numer 179 - Queen "These Are The Days Of Our Lives"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Niesamowite, mam te same odczucia mimo iż w moim domu wogóle nie rozmawiało się o muzyce. Ale bardzo dokładnie pamiętam moment w którym z telewizyjnych "Wiadomości"(czy raczej "Dziennika"- już nie pamiętam jak się toto nazywało wtedy, jeszcze DZIENNIK czy juz WIADOMOŚCI) dowiedziałam się o śmierci Freddiego. I wspomnienie tego wieczoru i tego momentu wraca zawsze, gdy słucham i śpiewam numery Queen.
Pozdrawiam, GosiaSz.
Prześlij komentarz