Wczorajszy wieczór i noc upłynęły na nieoczekiwanej imprezie urodzinowej. Moja dziewczyna sprytnie to wymyśliła trzymając wszystko w tajemnicy i wywabiając mnie z domu ("idź z Jackiem i Agatą na piwo, zrelaksuj się"), a potem sytuacja potoczyła się tak, że mieliśmy wpaść na chwilę do mnie, bo Agata nie widziała jeszcze naszej córki. W domu czekała jednak już Agnieszka z tortem i kolacją, a w raz z nią reszta znajomych. Póki co to największa niespodzianka tego roku. I pocieszenie za to, że mój wiek nie kończy się już na "ścia".
Dzisiaj z kolei udaliśmy się do Brunnen, złapać oddech po wczorajszej imprezie. Jako, że w pośpiechu nie zabrałem żadnych płyt, a szwajcarskie radio potrafiło zaproponować jedynie DJ Bobo (mini anegdotka, jego mama ma warzywniak w sąsiadującym z moim miasteczku), w mniej rozmownych chwilach próbowałem przypomnieć sobie piosenki, których dawno już nie słuchałem i przypomniałem sobie tą, moją ulubioną z repertuaru zespołu, który kiedyś próbował kanalizować swój bunt w nirvanowatym stylu, a w końcu przeszedł na jasną stronę mocy, zaprzyjaźniając się z Savage Garden.
niedziela, 26 czerwca 2011
Przerywnik niedzielny - Silverchair "Straight Lines"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz