Cisza. Parno, ciężko złapać oddech, kłębiaste chmury od rana gromadzą się nad miasteczkiem. Dym z kominów unosi się prosto w górę, czuć zapach palonej trawy. Tego i tamtego sortu. Ludzie na drodze poirytowani, ale duszą jeszcze w sobie złość, choć są na skraju emocjonalnej eksplozji. W markecie podobnie, naburmuszona ekspedientka z łaską rzuca na ladę 15 deko szynki wiejskiej w plasterkach. Jakieś dziecko mruży złowieszczo oczy patrząc w moim kierunku. Wychodzę na zewnątrz, chmury gęstnieją, serce zwalnia tempo, a ja nie mogę już prawie złapać tchu. Zamykam oczy i próbując się uspokoić, zmuszam mózg do transpozycji atmosfery dzisiejszego dnia na muzykę. Po kilku chwilach w mojej głowie zaczynają pojawiać się pierwsze dźwięki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz