wtorek, 16 sierpnia 2011

Numer 167 - Tori Amos "Glory of The 80'"

Nieeleganckie podśmiechujki względem Tori Amos w jednym z moich poprzednich wpisów zemściły się na mnie okrutnie w momencie, gdy ze starego tekturowego pudła wypadła kaseta z "Under The Pink". Tori popatrzyła na mnie z okładki, a jej pełen wyrzutu wzrok zdawał się mówić "A kiedyś tak mnie lubiłeś, zdrajco!".

Fakt, lubiłem. Pod koniec podstawówki. Dla "Cornflake Girl" kupiłem "Under The Pink", a potem debiut - "Little Earthquakes", następnie "Boys For Pele", którą to próbował nawet zjeść mój pies (przestroga - sprzątaj płyty z podłogi!), ale chyba mu nie podeszła. Czułem do Tori sympatię, choć zawsze wydawała mi się troszkę zbyt radykalna (vide "nie wyjdę za mąż, bo nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny dotykał mojego pianina" - a weź, nie zjem ci!), nieco pretensjonalna i pozbawiona dystansu (wypieprzenie fana z koncertu, bo nie doznawał jej mistycznego występu razem z innymi), wreszcie na dłuższą metę po prostu - nie bójmy się tego słowa - nudna. Maraton z dyskografią Tori to trochę jak jedzenie czekolady - w małych dawkach fajne, ale jak zjesz więcej, to cię zamuli.

Dusza młodzieńca niespokojna jest, a nastroje zmienne, więc w końcu Tori poszła w odstawkę zastąpiona przez bezkompromisowe, punkowe grupy w rodzaju Green Day. Był nawet chwilowy nawrót, w czasach liceum, powodowany sympatią do jej fanki, która podarowała mi "From The Choirgirl Hotel" z własnoręcznie zrobioną okładką i była chyba do Amos trochę podobna. No, ale wakacje się skończyły, lato się skończyło, a z nimi nastoletnie romanse.

Mój the best of Amos zmieściłby się może w 7-8 kawałkach. Gdybym miał go skrócić do jednego, zdecydowałbym się na właśnie ten.




1 komentarz:

walkingfear pisze...

Okres fascynacji muzyką Tori przechodziłem dość dawno, ale muszę przyznać, że debiut, "Under The Pink" i "To Venus And Back" to były udane wydawnictwa. Nawet do niektórych utworów czasami wracam. Ale właśnie, zgadzam się z tym co napisałeś, do niektórych utworów.

Jednak dochodzę do wniosku, że Kate Bush była o niebo lepsza. Niektóre z jej płyt nadal "łykam" w całości ("Hounds Of Love", "The Sensual World", "Never For Ever".

Pozdrawiam