czwartek, 7 lutego 2013

Numer 129 - Marillion "Freaks"

Marillion - już z drugim wokalistą grupy Steve Hogarthem wypuścił kiedyś koszulki z napisem "Marillion: Uncool as Fuck" i to chyba najfajniejszy przejaw aktywności grupy w nowym składzie. Bo powiem szczerze: dla mnie Marillion istniał do momentu odejścia Fisha z zespołu.

To kategoryczne podejście do sprawy może wydawać się śmieszne, jako że pierwszy album z Hogarthem został wydany 1989 roku, kiedy miałem 8 lat. Przygodę z Marillion zacząłem parę lat później, od "Misplaced Childhood" i zakończyłem na kompilacji nagrań ze stron B singli i niestudyjnych wydawnictw - "B'Sides Themselves". Mistrz ciętej myśli i autor wielu sucharów wszechczasów - Paulo Coehlo powiedział kiedyś, że człowieka można poznać po muzyce, jakiej słucha i to poniekąd stanowi odpowiedź na to, dlaczego Hogarth nigdy mnie nie bawił - był po prostu zbyt flegmatyczny, nudny i zachowawczy w stosunku do niepozbawionego słabych stron, nieokiełznanego, dzikiego, uberemocjonalnego i gniewnego Fisha. Który z nich mógł być lepszym idolem dla nastolatka?

Ściśle teoretycznie żaden z nich - myślę, że większość moich rowieśników w pierwszej połowie lat 90' miała innych bohaterów (co częściowo potwierdzały klasyczne czarne koszulki z nazwami zespołów - idealny, acz lekko nerdowski sposób zamanifestowania swoich fascynacji). Fish mogł być bardziej bohaterem (?) ludzi starszych ode mnie o te 5 lat. Zaryzykowałem jednak być uncool as fuck choć przez moment i zrobiłem w dużej mierze dla takich numerów jak "Freaks".

Podobno "Freaks" to jeden z najgorzej ocenianych przez krytykę kawałków zespołu z "fishowej" ery i - o, ironio - w moich oczach broni się dziś o wiele lepiej niż sztandarowe klasyki pokroju "Kayleigh". Może i prostota tego kawałka jest oczywista, ale pod spodem mamy - zamierzenie czy też nie - miniaturowy schemat obecny w dużej części tak zwanej muzyki prog- czy artrockowej, tyle, że bez tego całego za przeproszeniem pierdolenia, zbędnego dopychania dźwięków i komplikowania struktur, po to by nadać szlachetny i ambitny sznyt. Wychodzimy od stosunkowo prostego motywu, który rozwija się, potem całość pauzuje, rusza znowu, nabiera tempa i wybucha epickim zakończeniem, Fish się wydziera, ja się niezdrowo emocjonuję i mam zero oporów przed założeniem koszulki "Fish: Uncool As Fuck". Przynajmniej dopóki żona nie patrzy.


Brak komentarzy: