poniedziałek, 27 września 2010

Numer 259 - Junior Boys "FM"

Idąc w kierunku wyjścia czuję jak podeszwy butów lepią się do podłogi, ostatni rzut oka na bar, gdzie jakaś zagubiona dusza próbuje usnąć na kontuarze. Wkładam do uszu słuchawki, wciskam play. Potem otwieram drzwi. Uderza mnie ostry podmuch zimnego wiatru, na zewnątrz jest pusto i głucho. Szum tej części miasta, który kojarzę z codziennych dojazdów do pracy, o tej porze jest schowany w knajpach, domach, klubach i salach koncertowych. Błąd. O tej porze on po prostu nie istnieje. Kieruję się w prawo, po około dziesięciu minutach mijam po lewej kościół Mariacki, dalej jakiś, o dziwo czynny, kebab. Dochodzę do miejsca dumnie określanego mianem Rynku. Pusto, nie ma ani kwiaciarek, ani tramwajów przecinających to miejsce kilkanaście godzin na dobę. W oddali widać oświetloną na żółto kopułę Spodka.

Kieruję się w stronę dworca, który jest prawdopodobniej najbrzydszym dworcem świata, ale żywię do niego wyraźny sentyment. Po prawej żaba w fontannie, miejsce spotkań i kiedyś punkt płukania strzykawek okolicznych ćpunów. Skręcam w prawo, mijam Żabę i idę prosto przed siebie. Siadam na ławce. Za szybą oświetlone półki wypełnione po brzegi perfumami dla niej i dla niego. Pamiętam, jak przy stoliku pedicurzystki jeden ze sprzedawców wyciskał sobie pryszcze nie dostrzegając przy tym, że w tej niesmacznej sytuacji widzą go wszyscy czekający na autobus ludzie. Dochodzi 5:24, powoli robi się jasno, podjeżdża pierwszy tego dnia autobus. Wsiadam i od razu zasypiam.



Brak komentarzy: