piątek, 17 września 2010

Numer 262 - Foo Fighters "My Hero"

Kurt Cobain popełnił samobójstwo, Nirvana przestała istnieć z dnia na dzień, a ja nieświadom tego wszystkiego szykowałem się do transferu z drugiej do pierwszej ligi - liceum. W międzyczasie Dave Grohl - bębniarz Nirvany, jakby ktoś właśnie się urodził i nie wiedział - szykował załogę do swojej nowej kapeli - Foo Fighters.

Nadszedł czas na self-titled debiut grupy, a ja siedziałem już jak na rozżarzonych węgielkach, bo godzina transferu była coraz bliższa. Zaczęło się liceum i na powitanie zrobiono imprezę dla kotów, gdzie musieliśmy jeść jakieś badziewia i robić rzeczy, o których każdy wstydzi się dziś mówić. Ja i kumpel wystartowaliśmy nawet w jakimś konkursie i wykonaliśmy jakiś discopolo - gaz, do dechy gaz, chyba to leciało - przebój z playbacku i w pełnym rynsztunku, keyboard, chusty na głowę, piszczące z boku groupie, wiadomo, grubo i na bogato. No, ale dobra, przyszedł też czas dyskotek szkolnych, gdzie wielbiciele techno i rocka musieli siłą rzeczy się zetrzeć w starciu o to, czyja piosenka leci teraz. DJów było za zwyczaj dwóch, żeby pogodzić zwaśnione nacje i jakoś to się udawało zgrać, więc obyło się bez bicia ryjków i wdeptywania w podłogę.

"The Colour and The Shape", drugi z kolei album Foo Fighters, przemówił do mojego młodego ducha od pierwszych sekund i takie tam pierdolenie za przeproszeniem, że to mainstreamowe, że to że tamto, nigdy do mnie nie docierało i nie dotrze. "The Colour and the Shape" było i jest dobrym albumem, basta. Na dyskotece puszczałem "Monkey Wrench", ale "My Hero" to mój faworyt, z ciętym riffem gitary, z takim podskórnym niepokojem schowanym w timbre Grohla. Fu zaczęli mnie potem już mniej obchodzić, ale miło się wraca do właśnie tego albumu, gdy wspomnienia wędrują do czasów tamtych techno-rockowych dyskotek i tamtego discopolowego gig'u, gdy z bandaną na głowie i w rozpiętej na kilka guzików kolorowej koszuli i keyboardem na wyposażeniu zrobiłem ślizg na kolanach przez spory kawał szkolnego korytarza. Co przypłaciłem solidnymi obtarciami, ale także uwielbieniem publiczności. Czego się nie robi dla kilku minut sławy.



Brak komentarzy: