Kurt Cobain popełnił samobójstwo, Nirvana przestała istnieć z dnia na dzień, a ja nieświadom tego wszystkiego szykowałem się do transferu z drugiej do pierwszej ligi - liceum. W międzyczasie Dave Grohl - bębniarz Nirvany, jakby ktoś właśnie się urodził i nie wiedział - szykował załogę do swojej nowej kapeli - Foo Fighters.
Nadszedł czas na self-titled debiut grupy, a ja siedziałem już jak na rozżarzonych węgielkach, bo godzina transferu była coraz bliższa. Zaczęło się liceum i na powitanie zrobiono imprezę dla kotów, gdzie musieliśmy jeść jakieś badziewia i robić rzeczy, o których każdy wstydzi się dziś mówić. Ja i kumpel wystartowaliśmy nawet w jakimś konkursie i wykonaliśmy jakiś discopolo - gaz, do dechy gaz, chyba to leciało - przebój z playbacku i w pełnym rynsztunku, keyboard, chusty na głowę, piszczące z boku groupie, wiadomo, grubo i na bogato. No, ale dobra, przyszedł też czas dyskotek szkolnych, gdzie wielbiciele techno i rocka musieli siłą rzeczy się zetrzeć w starciu o to, czyja piosenka leci teraz. DJów było za zwyczaj dwóch, żeby pogodzić zwaśnione nacje i jakoś to się udawało zgrać, więc obyło się bez bicia ryjków i wdeptywania w podłogę.
"The Colour and The Shape", drugi z kolei album Foo Fighters, przemówił do mojego młodego ducha od pierwszych sekund i takie tam pierdolenie za przeproszeniem, że to mainstreamowe, że to że tamto, nigdy do mnie nie docierało i nie dotrze. "The Colour and the Shape" było i jest dobrym albumem, basta. Na dyskotece puszczałem "Monkey Wrench", ale "My Hero" to mój faworyt, z ciętym riffem gitary, z takim podskórnym niepokojem schowanym w timbre Grohla. Fu zaczęli mnie potem już mniej obchodzić, ale miło się wraca do właśnie tego albumu, gdy wspomnienia wędrują do czasów tamtych techno-rockowych dyskotek i tamtego discopolowego gig'u, gdy z bandaną na głowie i w rozpiętej na kilka guzików kolorowej koszuli i keyboardem na wyposażeniu zrobiłem ślizg na kolanach przez spory kawał szkolnego korytarza. Co przypłaciłem solidnymi obtarciami, ale także uwielbieniem publiczności. Czego się nie robi dla kilku minut sławy.
piątek, 17 września 2010
Numer 262 - Foo Fighters "My Hero"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz