środa, 1 września 2010

Numer 268 - The Car is On Fire "Neyorkewr"

Każdy, kto choć trochę orientuje się w niuansach języka czeskiego może wyobrazić sobie minę rodziców mojej znajomej, gdy nieświadom konsekwencji błądząc po ich domu w Pradze zapytałem "przepraszam, szukam Lucie". Nazwanie tego zmieszaniem byłoby eufemizmem.

W piosence The Car is Of Fire mamy Nowy York, a jak Nowy York to wiadomo - zasadniczo język angielski. Polacy mają przerąbane. Nauczyć się tego języka można, a i nawet trzeba, żeby potem wiedzieć, że Mind the Gap nie jest reklamą firmy odzieżowej. Problem zaczyna się niekoniecznie w momencie, gdy coś mówimy, ale jak to mówimy. Słowiański akcent wychodzi z większości nas po ułamku sekundy, a twardo akcentowane "gud morning, maj nejm is Krzysztof" będzie bolało jak wypalony na tyłku krowy stempel, nawet jeśli Krzysztof zmienimy na bardziej ichniejsze Chris. Tu zaczyna się także problem ogromnej puli polskich artystów, których w wersji anglo nie da się słuchać, mimo, że w wersji polo brzmieli naprawdę świetnie. Z zasady można by ich podzielić na tych, których słuchanie po angielsku przyprawia o odruch wymiotny oraz tych, których przyswoić się jakoś da, mimo paskudnie brzmiącego w naszych małżowinach usznych akcentu (spoko, Niemcy też nie mają lepiej, o Hindusach nie wspominając). Są też wyjątki, ale nieliczne i potwierdzają regułę.

TCIOF mieszczą się jakoś tak między grupą drugą, a trzecią. Uszy nie bolą, ale coś tam jednak obcego w akcencie czuć. Chłopaki nadrabiają za to świetnie zaaranżowanym kawałkiem, którego nie obawiałbym się puścić kolegom i koleżankom z Zachodu. Nawet tym z Nowego Yorku.

Ostatnio na wakacjach zostałem bez problemu rozpoznany przez handlarza biżuterią, jako Polak. Nie zdążyłem się odezwać, więc głowiłem się pół nocy, po czym mnie rozpoznał. Dotarło do mnie po paru godzinach. Zdradziły mnie klapki Kubota, z dopasowanymi szarymi, frotowymi skarpetkami.



Brak komentarzy: