Sztuka teatralna potrafi wywrzeć wrażenie. W przypadku pewnego chłopaka, który uczestniczył w szkolnym wyjściu na spektakl w Starym Teatrze w Krakowie efekt był piorunujący - z tego wrażenia aż się - za przeproszeniem - porzygał.
Element teatralności przyciąga uwagę także u Mariny. I wydaje mi się, że właściwie głównie to oddziela ją od całej rzeszy popowych wokalistek i ich repetitive, generic pop music. Owa teatralność to rzecz jasna jej głos i interpretacje balansujące na granicy egzaltacji i pretensjonalności i tworzące coś na kształt popowej piosenki aktorskiej. To, co jednak tak strasznie mnie odrzuca przykładowo u takiego Michała Bajora (sorry, Michał), u niej, w takim "I Am Not A Robot" potrafi zauroczyć. No, może także dlatego, że jest od Michała ładniejsza. I mając skądinąd wątpliwości czy to faktycznie jeden z trzystu sześćdziesięciu pięciu najważniejszych w moim życiu utworów, łapię się na tym, że od roku repetuję "I Am Not A Robot" średnio kilka razy na tydzień.
A tamta historia z chłopakiem skończyła się oczywiście mini skandalem. Przerwano spektakl. Ponoć znaleziono pustą butelkę po wódce. Widziałem to na własne oczy. A także czułem - siedziałem raptem rząd za nim i jego kompanami. I wiem swoje: to nie wódka. To magia teatru.
czwartek, 6 stycznia 2011
Numer 224 - Marina & The Diamonds "I Am Not A Robot"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz