Gdybym przez 24 godziny mógłbym być kimś innym - jako prosty chłopak, który ślimaka czy żabie udko skosztuje, ale konserwą jedzoną gdzieś podczas wyprawy w spartańskich warunkach nie pogardzi - chyba zdecydowałbym się być jednym z tych springsteenowskich młodych outsiderów, jak bohater utworu "Dancing in The Dark".
Siedząc za kierownicą mojego Chevy Camaro, rocznik 69', pędzę przed siebie nie zastanawiając się, gdzie się zatrzymam, co zjem i czy starczy mi na piwo. Mam na sobie zakurzone skórzane buty, czarne jeansy i nieco potargany na ramieniu t-shirt - pamiątkę po próbie wydojenia stojącej na niestrzeżonym pastwisku krowy. Ciemne okulary zdjąłbym z twarzy zaraz po zapadnięciu zmroku, nie jestem przecież hipsterem.
Około 23:40 zobaczyłem, tuż przy drodze, bar. W środku zaduch, nawet sporo ludzi jak na zadupie, na jakie trafiłem. Zamawiam piwo, gdy na scenie zaczyna grać jakaś cow punkowa - jak się sami zgrabnie zapowiedzieli - kapela. Punk śmierdzący country i piwo. Mógłbym pomarzyć tylko o jeszcze jednym. I wtedy jak na zawołanie dojrzałem uśmiech ślicznej blondynki, uśmiech skierowany właśnie do mnie. Podchodzę i słyszę - Kupiłeś marchewkę?. - Co? - pytam zaskoczony. - Kupiłeś marchewkę? - słyszę ponownie. Patrzę na zegarek, 00:01. Mój Dzień Outsidera chyba właśnie się skończył.
środa, 5 stycznia 2011
Numer 225 - Colorfinger "Separation"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz