Pewnego razu, w pewnym studenckim miesięczniku zdarzyło mi się popełnić tekst o Goldfrapp i postawić cokolwiek naiwną tezę o drugim dnie "Koko", kompozycji z wydanego wówczas albumu "Supernatural".
Minęło sporo czasu, a ja jakoś niechcący natknąłem się na "Koko" i pomyślałem, na ile tamta teza nadal pozostaje dla mnie aktualna. W wielkim skrócie chodziło o to, że "Koko" wyłamuje się z hedonistycznego, pełnego glam-disco-popowego blichtru kontekstu albumu i stanowi raczej przestrogę niż zaproszenie do zabawy. Apokaliptyczny, szczątkowy refren - "soon be nothing of this world" natrętnie krążył mi w głowie, a buzujące sinusoidalne fale syntezatorów, oszczędny tekst, niepokojąca wokaliza w outro - to wszystko zdawało się mówić, że chodzi o coś ważnego.
Jeśli bardzo chce się coś zobaczyć, nawet tam, gdzie nic nie ma i tak się to zobaczy. Czy wyróżniłem "Koko" ulegając jej złowieszczej melodyce i dopisałem filozoficzne przesłanie na wyrost wierząc, że zespołowi chodzi o więcej niż "you're my favourite moment, you're my saturday"? Może po prostu chciałem się wykazać i by stworzyć ciekawy tekst, dorobiłem argumenty do naciąganego twierdzenia? Prawdopodobnie tak, choć nie wiem tego z całą pewnością. I nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek się dowiem.
niedziela, 27 marca 2011
Numer 195 - Goldfrapp "Koko"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz