Pamiętam, że kłóciliśmy się z bratem kto ma zapalać znicze. Pamiętam zbiorowisko osób należących do rodziny, które widywałem tylko raz do roku - właśnie przy tej okazji. Pamiętam komentarze wszelakich cioć i wujów: - ale on wyrósł, 5 lat później - a dziewczynę już ma?, po kolejnych 5 latach - dziewczynę ma?! to kiedy ślub? Pamiętam dwóch kleryków zbierających przy wejściu ofiarę na seminarium. Pamiętam ponurą procesję przez cały cmentarz z towarzyszeniem trąb i instrumentów perkusyjnych i dusznym zapachem kadzidła. Pamiętam wreszcie cmentarne wzgórze, z którego rozciągał się widok na okoliczne pola i łąki, a w oddali, jak za mgłą lekko migotały zarysy wapiennych skał.
Mój tegoroczny 1 listopada to pierwszy raz spędzony z dala od rodziny, samemu, zagrzebanemu w papierach, kolejnych requestach, eskalacjach i raportach. Gdy wracałem już o zmroku do domu, zadzwonił brat, opowiadał kogo znowu spotkali na cmentarzu i jak minął im dzień, takie tam. Chwilę później przypomniałem sobie o tym kawałku.
poniedziałek, 1 listopada 2010
Numer 243 - Dave Matthews Band "Bartender"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz