środa, 30 czerwca 2010

Numer 285 - The Features "A Million Ways To Sing the Blues"

Do grania, śpiewania i odkrywania bluesa prowadzi wiele dróg. Można zagłębiać się w jego pierwotne formy rodem z Missisipi czy Luizjany. Można go grać o czwartej nad ranem. Można przy nim pić whisky. Bo drinków nie wypada. Można się przy nim smucić, bo blues to smutek, a nie jakieś tam disko-dżambo. A kolesie z The Features twierdzą, że bluesa można śpiewać na milion sposobów. Ja bym im tam nie wierzył, bo kto uwierzy facetowi, kto do czerwonych spodni zakłada pomarańczowy sweter. Perkusista w dresie też nie budzi zaufania. A klawiszowiec w retro czapce wygląda jakby spał. Niemniej jednak, w klipie The Features kryje się pewna prawda o moim i moich dwojgu znajomych (Darek, Tomek, pozdrawiam!) sposobie grania - a może bardziej śpiewania - bluesa. Gdy piosenka dobija do 1 minuty 58 sekundy czuję, jakbym słyszał nas samych o 3 nad ranem w Chatce na Rogaczu.



czwartek, 24 czerwca 2010

Numer 286 - Korn "Twist"

Specjalnie dla SuperHeavyMetal Magazine, Jonathan Davis (KORN) o powstaniu "Twist": "No, przyznaję, upaliliśmy się troszkę i zrobiliśmy z siedem butelek Jacka Danielsa, no i włączamy Muppety, a tam jakiś odcinek, którego nie widziałem nigdy wcześniej, mroczne wnętrze jakiegoś baru, na scenie świnka Piggy w kruczoczarnych włosach, a ja ją pamiętam jako blond, dzierży w rękach gitarę basową i kończy palić skręta; za perkusją w koszulce z napisem "Metallica plays country, we do rock" Zwierzak, co akurat było dość normalne, bo a) Metallica gra country, b) Zwierzak gra na perkusji. Za konsoletą ten popieprzony Szwedzki Kucharz, stary, od widoku tego gościa dostaje ciar na plerach... co dalej, no, jeszcze jakiś jeden Muppet na drugiej gitarze, nie pamiętam imienia. No i przede wszystkim Kermit Żaba, kurde, ten był jakiś dziwny, najpierw krzyknął "barman, pianka dla mnie i modżajto dla mojej świni", potem Piggy wypiła to mojito jednym haustem i zaczęli napieprzać w te gitary i basy, ale w jakiś taki dziwny, pokręcony, arytmiczny sposób, a Kermit zaczął wypluwać z siebie dźwięki, jakby go szatan ze wszystkimi demonami razem wziętymi opętał, przeplatając te piekielne bluzgi jedynie krótkim "twist" w refrenie. 'Borsucza nora!' myślę wtedy, bo jaki to na kocie sutki refren! No i potem odpadłem, obudziliśmy się chyba jakoś jednocześnie i ten głos Kermita kazał nam to nagrać praktycznie na tak zwaną setkę. No i tak zrobiliśmy."



wtorek, 22 czerwca 2010

Numer 287 - The Paradise Motel "Drive"

Leżę chory w łóżku, rozłożony zapaleniem oskrzeli, więc mam czas na myślenie, bo w telewizji leci tylko jakaś telegra ("1500złotych, ale to może być nawet 1700 złotych, kto zatrzyma ten bankomat swoim telefonem? już zacieram ręce, bo za chwilę kogoś poinformuję o wygranej, stop, dzień dobry, kto ma imię kończące się na TA, Wioletta!, zgadza się!, nie było takiego imienia, gratuluję, 1800 złotych dla Pana") przeplatana magazynem rolniczym (najtańsze prosięta są na Podlasiu, 127,14 złotych za sztukę, około 20kg).

No i włączam The Paradise Motel i "Drive", bo muzyka pomaga w myśleniu i działa na wyobraźnię; zapadam powoli w sen i tymi oczami wyobraźni widzę jak wpływam na suchego przestwór oceanu, mój śliwkowy Ford KA nurza się w zieloność i jak łódka brodzi, śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi, omijam koralowe ostrowy burzanu. Już mrok zapada, nigdzie drogi, ni żadnego baru, patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi; tam z dala błyszczy obłok - tam jutrzenka wschodzi; Kędy wąż śliską piersią... nie znoszę węży i wyrzucam go ze snu... kiedy mały prosiak w cenie 127,14 za sztukę różową piersią dotyka się zioła, w takiej ciszy - tak ucho natężam ciekawie, że słyszałbym głos z kuchni. "Chcesz zimnego piwa?" - to moja dziewczyna mnie woła.



Numer 288 - Future Idiots "Adam's Song" (Blink 182 Cover)

Mówienie o rewolucji w kontekście uruchomienia YouTube, to tak jakby latać dziś po Zurichu i mówić wszystkim, że Szwajcaria skopała dupsko Hiszpanom w swoim pierwszym meczu MŚ2010. Po co, skoro wszyscy wiedzą. Ta rewolucja przyniosła nie tylko dostęp do masy teledysków i muzyki i sprawiła, że takie programy jak 30Ton zasadniczo przestały być potrzebne (po co, skoro możesz sam stworzyć swoją playlistę?), ale uwolniła też ocean kreatywności i umożliwiła milionom ludzi pokazanie, że naprawdę mają talent. Ten kower to jeden z milionów przykładów. A ja nadal lobbuje u pewnej znajomej, żeby zaczęła wrzucać swoje. Bo jak nie wrzuci, to zrobię to za nią.



czwartek, 17 czerwca 2010

Numer 289 - The Killers "Read My Mind"

Ujmując najprościej i najkrócej, tą piosenkę usłyszałem po raz pierwszy w bardzo nieprzychylnym i trudnym dla mnie okresie. Z perspektywy lat oceniam to jednak jako ważne doświadczenie i zacząłem na nie patrzeć przychylniej i chyba z pewnym sentymentem. Nie potrafię dodać nic poza tym, że tamten tydzień wrył mi się mocno w pamięć. Podobnie jak ta melodia. Jedna z najlepszych, jaka wyszła spod palców The Killers.



środa, 16 czerwca 2010

Numer 290 - Logh "Death To My Hometown"

"Są dni, których nie powinno być wcale" głosi jeden z aforyzmów znalezionych w internecie, który jest jakże przydatnym narzędziem, gdy potrzeba wrzucić sobie jakiś inteligentny status na GaduGadu, bądź też Facebooka. Takich dni w życiu każdego człowieka jest pewnie co niemiara, problem w tym, że życie w świecie dni do cna - za przeproszeniem - zajebistych byłoby równie męczące, więc jakaś odmiana się przydaje. Odwołując się do konkretnego przykładu: lubię pesto, ale gdybym miał jeść je codziennie to najdalej po tygodniu bym się - znów za przeproszeniem - porzygał. "Death To My Hometown" działa więc trochę na zasadzie kontradyktoryjności (haha, męczcie się z tym słówkiem, tak jak i ja się męczyłem!) i stoi w opozycji do tej zajebistości dnia codziennego i wesołych popowych kawałków, broniąc swoich racji podstawową prawdą: smutek jest nam potrzebny tak samo jak szczęście. Ale bełkot, prawda? No, mówiąc po mojemu i nie sięgając już do Wikipedii: "Death To My Hometown" jest smutny - fakt, ale paradoksalnie podnosi mnie na duchu i jakoś wewnętrznie uspokaja. A co do aforyzmów. Obok wspomnianego na wstępie znalazłem też tam takie jak "Nic nie jest skończone, dopóki się nie skończy" (Nobel za Myśl Roku) i "Nie nadgryzaj kamienia - tylko czas potrafi to zrobić". No więc, nie gryzę już kamienia, tylko wracam do czytania nowej powieści Kinga. Fajna. Polecam.



wtorek, 15 czerwca 2010

Numer 290,5 - The Futureheads "Heartbeat Song"

Kolesie z The Futureheads mają w swojej dyskografii kilkanaście świetnych postpunkowych(ka)wałków, gdzie dominują surowe riffy, świetnie zgrana sekcja rytmiczna i wypasione harmonie wokalne. "Heartbeat Song" to jeden z tych nowszych i jako taki nie powinien trafić na pełnoprawną listę tych moich przebojów wszechczasów. I nie trafia. Jako numer 290,5 stanowi mały przerywnik pomiędzy kolejnymi regularnymi wpisami, a mnie od jakiegoś tygodnia funduje pobudkę do pracy i uprzyjemnia czas spędzony na myciu zębów i piciu w biegu gorzkiej herbaty. No i do tego wisienka na torcie w postaci zabawnego teledysku. Brakuje tam tylko dowcipu na początku programu i "Magda, pocałuj pana".


Posłuchaj: The Futureheads "Heartbeat Song"

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Numer 291 - The Cardigans "Hanging Around"

Nie potrafię tego rozgryźć, ale moje gry skojarzeń, które dodatkowo napędza bujna wyobraźnia potrafią momentami być wyjątkowo ciekawe i zaskakująco nielogiczne. Pamiętam, że dla mnie The Cardigans to liceum i, że na dobrą sprawę właściwie tylko ten jeden album - Gran Turismo. Za cholerę jednak nie potrafię wyjaśnić, dlaczego najbardziej podoba mi się "Hanging Around" i na dokładkę, z jakiej racji kojarzy mi się z ruinami zamku w Ogrodzieńcu. Mógłbym to tłumaczyć duszną, klaustrofobiczną atmosferą klipu, jak i samej piosenki i że wizyta na zamku nocą wywołuje podobne wrażenia. Mógłbym, ale że w Ogrodzieńcu nocą nie byłem (bo się bałem), to muszę pozostać przy domysłach.



Posłuchaj: The Cardigans "Hanging Around"

czwartek, 10 czerwca 2010

Numer 292 - Heroes & Zeros "Strange Constellations"

Jeśli na starość uda mi się złapać złotą rybkę, jednym z moich życzeń będzie prośba o przeniesienie się na kilka godzin w przeszłość i spotkania starego grona znajomych, wypicia piwa (jakiego? kto zgadnie?) i zagrania w piłkarzyki.

Gdy wejdę do dobrze znanego mi pubu zobaczę dwóch bramkarzy po lewej stronie od wejścia i konsoletę ustawioną z prawej, jeszcze nie całkowicie opuszczony ekran, na którym potem poleci tekst do "Whisky" (jakby to było komuś potrzebne), spojrzę na pustą czerwoną lożę nieco w głębi i pustą, nie sprzątniętą jeszcze szklankę po piwie, wejdę w głąb lokalu, z lewej strony za barem barman będzie rozmawiał z barmanką i jednocześnie nalewał piwo zerkając ukradkiem na zniecierpliwioną nieco rudowłosą dziewczynę stojącą w kolejce, wchodząc dalej wpadnę na wybiegającego z toalety gościa, a z prawej będzie stała grupka osób grających w rzutki. Dalej w loży po lewej zobaczę wreszcie samego siebie w otoczeniu paru uśmiechniętych osób, jakiegoś kolesia w czapce, który dopytuje coś o gazetki reklamowe z Aldi, a za kilka lat odniesie duży sukces na polu współpracy polsko-niemieckiej, bruneta, który zestresowany przygotowaniami do ślubu, nie wie jeszcze, że za półtora urodzi mu się śliczna córka, dostanie awans i razem z żoną otworzą najlepszy klub rockowy w mieście, cichą, skromną szatynkę, która nagrywając w domu swoje kowery w życiu by nie pomyślała, że 3 lata od tego momentu nagra płytę z Edytą Bartosiewicz. Wreszcie zobaczę mojego brata, który tydzień temu otworzył swoją szesnastą restaurację ogwiazdkowaną w prestiżowym przewodniku kulinarnym Michelin. Potem ja z tamtych czasów podekscytowany powie coś do tej skromnej szatynki i bruneta, wstanie, podejdzie do barmanki i zapyta o piosenkę, która właśnie leci w tle. Następnie wróci do stołu i odłoży na bok kartkę z zapisaną nazwą zespołu - Heroes & Zeroes.

Przed wybiciem 22:00 wrócę do swoich czasów, pocałuję delikatnie śpiącą, przykrytą trzema nakryciami żonę (od zawsze tak lubiła) i zasnę obok niej.




Posłuchaj: Heroes & Zeros "Strange Constellations"

środa, 9 czerwca 2010

Numer 293 - Fun Lovin Criminals "Scooby Snacks"

Mija druga godzina. Powoli zaczynasz się niecierpliwić. Patrzysz w prawo, jakiś gość w niebieskiej koszuli i zbyt grubym jak na jego chudy pysk krawacie, dodatkowo w kolorze żółtka, uderza pięściami w kierownicę i przez otwarte okno swojego Porsche Cayenne wyrzuca z siebie "tak, do kurwy nędzy, spóźnię się na ten pierdolony lunch". Na przeciwległej jezdni jakiś nieco zbyt rozpędzony samochód wpada w poślizg, uderza w stojącego z brzegu Poloneza Caro i zgarnia za sobą jego tylni zderzak. "Ale urwał, ale to było dobre" drze się jakiś stojący z boku facet. Z lewej jakaś kobieta w swoim małym, ale ładnym Citroenie odchyla się w stronę tylnego siedzenia i uspokaja siedzącego tam bachora, który prawdopodobnie przed chwilą zrobił w majty składającą się z resztek hamburgera, frytek i jakiegoś nowego napoju gazowanego kupkę. Zamykasz czym prędzej okno, by zapach nie doszedł do Ciebie, ale z każdą chwilą coraz mocniej czujesz nieprzyjemną woń i nagle dołącza się do niej cichy pisk. Patrzysz do tyłu i widzisz przepraszające oczy swego psa, a obok niego pokaźnej wielkości brązowy kopczyk.



Posłuchaj: Fun Lovin Criminals "Scooby Snacks"

niedziela, 6 czerwca 2010

Numer 294 - Joe Bonamassa "Ballad Of John Henry"

"Ballad Of John Henry" to taki mój mini-tribute dla paru osób, które poznałem całkiem niedawno (czas to pojęcie cholernie względne), a które potrafiły (nadal potrafią) wyrwać mnie z gorszych nastrojów za pomocą czeskiego kina, dobrego wina, spaghetti i wieczorów z muzyką. Joe Bonamassa towarzyszył kilku z nich, więc tym samym i niniejszym i wszem i wobec pojawia się na mojej liście.



Posłuchaj: Joe Bonamassa "Ballad Of John Henry"

środa, 2 czerwca 2010

Numer 295 - L.U.C "O Karuzeli Życia"

Nie zawsze było między nami kolorowo, ale chyba nie było momentu, kiedy jeden nie pomógłby drugiemu. Kłótnie i okładanie się pięściami są chyba po prostu wpisane w takie relacje. Błyskawicznie odnalazł się - mimo różnicy wieku - w gronie moich przyjaciół, potem z kolei on wprowadził mnie w grono swoich. Niejeden raz uratował mi tyłek i pocieszył, ale potrafił też dać kopa i zmotywować, kiedy sam już gubiłem się w swoich myślach. Muzycznie nie zawsze się zgadzaliśmy, nasze gusta tylko momentami były zbieżne. Tak jest i teraz.

L.U.C. nie od razu przypadł mi do gustu i nadal nie do końca rozumiem te jego Homoxymoronomatury i leciutko pretensjonalne, acz intrygujące słowotwórstwo. "O Karuzeli Życia" mogę jednak powiedzieć tyle, że podpisuje się pod nią obiema rękami. Bo pozostaję dzieckiem, mimo, że mam magistra wiedzę. I zdecydowanie lubię czytać życia Abece. Dzięki bro.



Posłuchaj: L.U.C. "O Karuzeli Życia"

wtorek, 1 czerwca 2010

Numer 296 - People in Planes "Pretty Buildings"

Podobno najbardziej lubimy te piosenki, które już słyszeliśmy. Jeśli tak jest w istocie, to "Pretty Buildings" idealnie wpasowuje się w tą teorię: nie grzeszy oryginalnością i można by się tu doszukać motywów ogranych przez kilkadziesiąt różnych zespołów, na kilkuset różnych płytach i w kilku tysiącach utworów. Co jednak z tego, jeśli autentycznie może się podobać, ma fajny teledysk i stanowi doskonałą odtrutkę na Owl City, które brutalnie atakuje uszy nawet w męskiej przebieralni sieci sklepów Zara.

"Pretty Building" to też fragment ścieżki dźwiękowej w drodze do pracy (autobus "D" albo 831, potem tramwaj 14 albo 20, ale 20 nie dojeżdża do końca i trzeba zasuwać na nogach, zgadnij dokąd jadę?) i popołudnia w deszczowych Katowicach, gdy mokre krople deszczu spadały na mój odtwarzacz mp3 doprowadzając go, jak się potem okazało, do przedwczesnego odejścia z tego świata.

Posłuchaj: People in Planes "Pretty Buildings"