poniedziałek, 23 lipca 2012

Numer 141 - Christie "Yellow River"

Zuzanna rozkręciła się niedawno na dobre z chodzeniem, a co za tym idzie zaczęła także coraz śmielej poczynać sobie w obszarze tańca dziecięcego. A z maluchami wiadomo jak jest - pozytywnie na ich rozwój wpływa podobno muzyka poważna, ale jak się bawić, to się bawić - mocne, bezpośrednie bity, prościutkie melodie, może tam nawet jakieś klawiszowe minipasaże - to coś, przy czym potrafią się pobujać z niekłamaną przyjemnością. Zuzanna mocno uderzyła w klimaty hard-core post-disco-polo wykazując niesamowity entuzjazm i energię przy hitach Braci Figo Fagot. Zawdzięcza to swemu chrzestnemu, a my tylko modlimy się, by nie zaczęła przypadkiem śpiewać przy babci tekstów w stylu "kup mi buty, zabierz do kina, postaw mi drinka, tak mówi świnka".

Nie przypominam sobie do czego tańczyłem po raz pierwszy, a rodzice nie potrafią udzielić odpowiedzi, ale za to jak dziś pamiętam kawałek, który jako dziecko nuciłem bez przerwy, zgodnie z dziecięcą kreatywnością przekształcając tytuł "Yellow River" na cielosidła, cokolwiek to miało wtedy znaczyć. To też mój pierwszy i jest szansa, że naprawdę jedyny one hit wonder absolutny. Tamto miauczenie "cielosideł" to był mój jeden jedyny kontakt z grupą Christie. Ponoć miauczałem to nawet noszony w nosidełku podczas beskidzkich wędrówek moich rodziców. Może i nawet stąd te "cielosidła", etymologia tego słowa pozostanie chyba owiana tajemnicą.

Ale wracamy do punktu wyjścia. Zuzia odtańczyła swój pierwszy hit "Świnki i Damy", a my z pewnym niepokojem czekamy na jej pierwszą samodzielnie wyśpiewaną piosenkę. Na wszelki wypadek osłabimy chyba nieco jej kontakt z chrzestnym, za to uśmiechniemy się szerzej do chrzestnej, która robiąc w szołbiznesie będzie stanie nieco lepiej skanalizować czające się już tuż tuż wokalne zapędy naszej córki. Poznając ją z Majką Jeżowską na przykład.




sobota, 21 lipca 2012

Numer 142 - I Break Horses "Winter Beats"

Nick Hornby wydał kiedyś zbiór esejów pod tytułem "31 songs" traktujący - jak by inaczej - o muzyce, ale sięgający głębiej - do wycinków z życia autora, przemyśleń na temat znaczenia muzyki, wreszcie pewnej porcji około filozoficznych rozważań. Wszystko jednak na luzie, bez niepotrzebnej spinki. W jakimś stopniu tamta książka wpłynęła na decyzję o tym, czym ma być ten blog. Osobistymi historiami o muzyce lub z muzyką w tle. Pewnie trochę pretensjonalnymi, ale trochę pretensjonalna to jest idea tego bloga sama w sobie.

Pamiętam, gdy miałem jakieś dziesięć lat, znalazłem stary brulion, gęsto zapisany, z dodanymi tu i ówdzie ręcznie wykonanymi rysunkami. Pamiętnik mojej mamy. O tym jak jeździła w Beskidy, o jej znajomych, różnych sytuacjach, barwne historie (spokojnie, nic obscenicznego), w tym ta, jak poznała tatę. Takie utrwalone fragmenty przeszłości mają ogromną wartość, zwłaszcza dla bliskich. Myśl o tym to także dodatkowa motywacja w kontekście tego bloga. Może właśnie moja córeczka za kilka, kilkanaście lat przeczyta to, co właśnie teraz piszę, odkryje dla siebie muzykę, której słuchałem i pozna jej kontekst. Recenzje muzyczne można przeczytać w tysiącach ciekawszych od tego miejsc i w tym obszarze nie chcę się nigdy, z nikim ścigać. Ten blog to, jak już setki razy wspominałem, subiektywna wizja miejsca muzyki w moim życiu, więc nie mam za złe, jeśli ktoś go czyta tylko dla beki.

I Break Horses idealnie definiuje jedną z moich ulubionych twarzy muzyki - nostalgiczną, rozmarzoną, może nieco naiwnie romantyczną, choć okoliczności poznania "Winter Beats" to raczej zwykła proza życia. Spotify, lista z Drowned in Sound, parę przeskipowanych utworów, jeden nagle chwyta i repetuję go potem przez kolejne godziny, myjąc naczynia, sprzątając łazienkę i robiąc pranie.

piątek, 20 lipca 2012

Koniec przerywnika

Jeśli ktoś jeszcze tu zagląda, to przepraszam za ciszę. Z drugiej strony mam usprawiedliwienie - miesiąc miodowy, którego echa pewnie jakoś znajdą odbicie w kolejnych postach. Tymczasem do jutra.