Co noc śnią mi się takie scenariusze. Powiedzmy sobie szczerze, stres pracy kontrolera lotów to, w porównaniu do stresu przy organizacji wesela, małe miki. Początki nie zwiastowały żadnych skomplikowanych do podjęcia decyzji, ale właśnie jesteśmy na ostatniej prostej, a ja nie mam krawata, bo nie mogę zdecydować się na kolor.
U jubilera było prosto: obrączki? ta i tamta - mówię. Pani uparcie pokazuje inne modele, ale czuję, że w tych bardziej fikuśnych i ozdobionych jakimiś kamykami wyglądałbym jak cygański król. Dla siebie biorę prostą, z żółtego złota. A. będzie miała z kamyczkiem. Załatwione. No, ale jeszcze spinki i biżuteria. Potem garnitur, koszule, buty. W ramach odstresowania idziemy na "American Pie. Reunion" i to jest chyba pierwsza chwila od dłuższego czasu, kiedy z niemałą ulgą mogę przełączyć mózg w tryb offline.
Przedtem i potem spotkania - ksiądz i nauki przedmałżeńskie, organizatorka wesela, DJ i florystka, pani od ciast i tortów i tak dalej. DJ przestawił długą listę piosenek, które planuje zagrać i ogólne zasady zabawy. A. przedstawiła krótką listę piosenek, których nie mu grać nie wolno. Do "Black & White" Kombi sobie nie zatańczę. U florystki mogłem tylko potakiwać, bo A. miała już wizję, a ja wolę mieć asa w kieszeni na dyskusje na temat menu weselnego. Pogodziłem się już z faktem, że świnek barmanek z tackami na grzbiecie i muchami na szyi nie będzie, ale wyjdę na swoje. Oczywiście to nie koniec, bo trzeba jeszcze wynająć samochód (retro), kupić sukienkę Zuzi, ustalić przebieg imprezy ze świadkami, dokończyć prezentację weselną dla gości (w formie animacji poklatkowej, w weekendy nad tym siedzę).
Gdy już to wszystko minie i zacznie się nietypowa podróż poślubna z naszym małym łobuzem, wolni od zmartwień i trosk wbiegniemy do morza, a potem będziemy tańczyć na plaży, celebrować rozpoczęcie wakacji i śmiać się z tych wszystkich głupot, które teraz urastają do rangi problemów globalnych. A "I Felt Stupid" będzie nam grało na repeacie do białego rana.