piątek, 23 marca 2012

Numer 148 - Placebo "Pure Morning"

Pojęcie one hit wonder jest zasadniczo zarezerwowane dla artystów, którzy zabłysnęli jedną piosenką, by potem pogrążyć się w odmętach zapomnienia, próbując, przeważnie bez większego powodzenia, powtórzyć sukces z przeszłości. Ich płyty zalegają półki z przecenami, jeśli już ktoś je tam litościwie rzuci. Bo z reguły jednak nadal coś tam nagrywają, choć ich przekaz dociera wyłącznie do najbardziej zatwardziałych fanów. Historia pamięta takie przeboje jak "The Way" Fastball i bardzo możliwe, że byłem (do czasu wyprowadzki z kraju) jednym człowiekiem w Polsce, któremu chciało się skompletować ich dyskografię. Paradoksalnie, mój prywatny one-hit-wonder znajduję w repertuarze grupy raczej znanej i popularnej, wypuszczającej swego czasu hit za hitem. Moja sympatia do muzyki Placebo zaczyna i kończy się jednak na "Pure Morning", mocnym, hipnotycznym otwarciu ich drugiego albumu. Nic, co nagrali potem, tego jednego utworu nie przeskoczyło. Nie tylko dla mnie. Jeśli Wikipedia się nie myli, mocne, czwarte miejsce "Pure Morning na brytyjskiej liście przebojów w 1998 roku było ich największym dokonaniem.



niedziela, 11 marca 2012

Numer 149 - Mozart & Falco "Rock Me Amadeus"

Mój brat o mało nie załapał się na imiona Wolfgang Amadeusz i niech ten skromny fakt z rodzinnych archiwów odda siłę oddziaływania pewnego austriackiego kompozytora na moją mamę. Używając wyobraźni nietrudno mi przywołać sobie obraz jej w koszulce z napisem "Who the fuck is Salieri?". Miłość do Wolfganga nie pozostawała bez wpływu na jej dzieci. Wpajano nam ją konsekwentnie i przynosiła ona korzyści uboczne - pierwszą wyprawę do stolicy zawdzięczam wystawieniu "Don Giovanniego" w Operze Narodowej. Także "Amadeusz" Formana nie mógł nie znaleźć się w moim repertuarze. Film budził sympatię, fascynację i grozę - sceny z zamaskowanym Salierim składającym ofertę Amadeuszowi prześladowały mnie kilka dobrych, dziecięcych lat. Wpoił też silne przekonanie, że Amadeusz był cool. I miał fajniejsze niż inni koledzy z branży piosenki. Bo tak szczerze - kto poza brukselskimi biurokratami jara się IX Symfonią Beethovena? Tymczasem Mozart rozpala emocje na wszystkich muzycznych frontach po dziś, dając raz po raz dowody na to, że mimo 221 lat od jego śmierci, nadal rządzi. Nie wiem jak Wy, ja i Falco nie mamy w tej kwestii żadnych wątpliwości.