wtorek, 30 lipca 2013

Numer 1 - Art Alexakis "Overwhelming"

Poźne, lutowe popołudnie Anno Domini 1998, na dworze ciemno i - brzydko mówiąc - piździ jak cholera, a ja szybkim krokiem zmierzam ku sklepowi muzycznemu "Dziewiątka", mieszczącemu się w dolnej części Krupówek. Za parę godzin zimowisko w Zakopanem definitywnie się skończy, pociąg zabierze nas z powrotem na Śląsk, wrócimy do ławek szkolnych, ale odmienieni przez te dwa tygodnie spędzone razem, nowe przyjaźnie, nowe miłości i młodzieńcze uniesienia w pakiecie. To już ostatnie takie zimowisko, za rok będziemy już wkuwać do matury, niedługo potem opuścimy mury szkolne, drogi wielu z nas rozejdą się, by po latach spotkać się ponownie na Facebooku i stwierdzić z satysfakcją, że osoby, których nie lubiliśmy zbrzydły, roztyły się i wyglądają jak bulbozaury.

Wchodzę do sklepu, pytam o ścieżkę dźwiękową "Permanent Midnight", jest za 19.99 zł. Wyciągam pomięte banknoty z kieszeni, płacę i patrzę na niebieskawą okładkę kasety z gościem w okularach, w który odbija mu się chyba jakiś ryj świni. Zabawne, od tamtego dnia minęło 15 lat, a ja nadal nie widziałem filmu, którego malutki wycinek ścieżki dźwiękowej okazał się być moją ulubioną melodią wszechczasów. Zerkam na ustawionego na wystawie sklepowej kościotrupa na motorze. O ile dobrze pamiętam, po dziś tam stoi. Mruga mi porozumiewawczo świecącym okiem, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, że to ostatnia kaseta jaką tam kupiłem.

Wbiegamy do pociągu, grzejniki pod siedzeniami powoli nabierają mocy i wytapiają z nas resztki śniegu. Wkładam kasetę do walkmana i próbuję przewinąć aż do "Overwhelming", raz po raz źle szacując czas trwania poprzedzających utworów. Fun fact numer 2, cały soundtrack do "Permanent Midnight" przesłuchałem prawdopodobnie jeden jedyny raz. Taśma zdzierała się jedynie w okolicy "Overwhelming". Ok, znalazłem. Zaczynam odsłuchiwać.

Weźmy na tapetę początek "Nothing Else Matters" - gdyby Metallica opatentowała ten motyw, byliby jeszcze większymi milionerami niż są. Jazda po strunach od góry do dołu to był najpopularniejszy sposób na wzbudzenie zainteresowania płci przeciwnej. Zaczynałeś grać i zanim doszedłeś do trudniejszej części, przerywałeś, zagadywany przez koleżanki siedzące z tobą przy ognisku. Nieistotne, że tej trudniejszej części już byś zagrać nie potrafił, w tym momencie nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. Pewne metody lansu nigdy nie wyginą.

Odnosiłem czasami wrażenie, że Art Alexakis w "Overwhelming" zdekonstruował właśnie ten banalny mettalikowy motyw, zmyślnie przestawiając to tu, to tam parę nut i wprowadzając mało wprawnego słuchacza w złudzenie, że stworzył niesamowicie złożony pasaż, który w istocie jest czymś o wiele prostszym niż się zdaje. Efekt jednak osiągnął, do tej pory ta gitarowa szarada z "Overwhelming" to mój ulubiony gitarowy motyw wszechczasów, ale chyba dałem się trochę nabrać. Trudno, Alexakis potrafił zawsze dobrze grać na emocjach.

- Co tam masz? - pyta koleżanka i zabiera mi słuchawki. 5 minut potem powie, że to najbardziej kompletna piosenka, jaką słyszała do tej pory. Taka, której absolutnie nic nie brakuje i która mogłaby być archetypem piosenki idealnej. To było 15 lat temu, więc patrzę także na tą ekscytację "Overwhelming" z przymrużeniem oka, ale zdzierając z niej nieco ckliwą, egzaltowaną otoczkę, otrzymujemy nadal kawał dobrej piosenki, mieszczącej się w pojęciu mainstreamowego rocka lat 90. Takiego, którego dzisiaj się już chyba nie gra za często. Nawet Alexakisowi to nie wychodzi, mimo, że nadal próbuje.

Z biegiem czasu uświadomiłem sobie jak odpychającą postacią jest Art Alexakis. Zadufany w sobie rockista, gość z ewidentym przerostem ego, kreującym się na legendę, którą nigdy nie będzie. Z drugiej strony wyrózniający się barwą głosu, specyficznym seplenieniem czy - o ironio - przeciętnymi zdolnościami wokalnymi zderzającymi się jednak z ciekawymi interpretacjami, plus momentami naprawdę błyskotliwymi linijkami tekstów. Macierzysta grupa Alexakisa / Everclear ma w repertuarze tyle samo dobrych utworów, co złych- tandetnego, przaśnego "Santa Monica" (któremu nic nie stanęło na przeszkodzie by stać się największym hitem grupy) nie mogę strawić do dzisiaj, a Alexakis co rusz nagrywa go na nowo. Re-recording dotknął też "Overwhelming" - utwór trafił wprawdzie na regularny album zespołu ("Good time for A Bad Attitude"), ale w paskudnie poszatkowanej wersji, gdzie Alexakis uparł się użyć vocodera i zastosować parę sztuczek, które kompletnie wyprały tą piosenkę z naturalności. Dla mnie jedyną obowiązującą wersją jest ta z "Permanent Midnight". Niestety nawet w czasach wszechobecnego dostępu do wszystkiego zadzwiająco mało dostępną. Znalazłem ją jedynie na MySpace (to, to jeszcze żyje?). Ciekawe, że jest to jedyna kompozycja Alexakisa jaką wydał solo. Przymierzał się swego czasu do albumu, ale później materiał trafił na studyjny album Everclear.

"Overwhelming" wytycza pewien obszar i wyznacza pewną granicę w moim słuchaniu i pojmowaniu muzyki - medium, które niejednokrotnie ilustrowało (uwaga! banał) moje życie; w którym starałem się doszukiwać, niczym nastoletni, spragniony prawd życiowych Paulo Coehlo dodatkowych znaczeń, wreszcie z którym wiązało się wiele historii i anekdot wspomnianych częściowo na tym blogu. Było to trochę jak przedkładanie czucia i wiary nad mędrca szkiełko i oko. Bardziej techniczne podejście do słuchania muzyki objawiło się dopiero w ostatnich miesiącach, co świadczy o tym, że albo wyjątkowo późno dojrzewam, albo przedwcześnie się starzeję. Odpowiedzi na to pytanie chyba nigdy nie będę całkiem pewny.

(P.S. Do 111 numerów, których nie opisałem jakoś wrócę, może w formie krótkich notek. Mam nadzieję, że wszystkim się miło czytało, to co zmajstrowałem do tej pory. Archiwum pozostaje nietknięte.)


Posłuchaj: Art Alexakis "Overwhelming



niedziela, 7 lipca 2013

Numer 113 - Bruce Springsteen "I'm On Fire"

Kiedy Springsteen pisał "I'm On Fire" zapewne nie miał złych intencji, internetowe komentarze w stylu "fajna piosenka... jeśli jesteś pedofilem" nie pozostawiają jednak złudzeń, The Boss paroma nieszczęsnymi wersami strzelił sobie lekko w stopę.

"I'm On Fire" jest naprawdę fajną balladą, ale słuchając jej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nieprzychylne opinie nie są całkiem bezzasadne. "Hey little girl is your daddy home, did he go and leave you all alone, I got a bad desire..." - czy to naprawdę brzmi jak zwyczajna piosenka miłosna? Oczywiście, zdrowy rozsądek sugeruje, że Bruce Springsteen nie napisałby piosenki o pożądaniu małej dziewczynki przez dorosłego faceta. I prawdopodobnie większość świata w roku wydania "I'm On Fire" pominęła milczeniem te dwuznaczności w tekście, Springsteen nie siedzi przecież w więzieniu, nadal nagrywa, a jego kariera kwitnie. Wątpliwości rozwiewa nieco teledysk - Springsteen mechanik samochodowy marzy o żonatej kobiecie. Po dopasowaniu obrazu do tekstu przychodzi pewna ulga.

Wszystko jasne, nie ma powodów do obaw, jednak sam fakt, że całkiem sporo ludzi odczytało tą piosenkę wbrew intencjom artysty, może świadczyć o małej wpadce. Ja w każdym razie z ostrożnością podchodziłbym do umieszczania tego kawałka na składankach walentynkowych.


środa, 3 lipca 2013

Numer 114 - Nine Inch Nails "The Perfect Drug"

No to lecimy sobie samolotem, Zuzanna - jako, że własnie skończyła 2 lata - ma już swoje własne (płatne) miejsce, niedoceniając jednak tego faktu wierci sie niemiłosiernie i próbuje przedostać do siedzących w z tyłu kuzynów. Gdzieś nieopodal wesoły pan z drugim wesołym panem polewają sobie wódkę i wprowadzają w wakacyjny klimat. Lecimy do Egiptu. Pierwsze pozaeuropejskie wakacje Zuzanny.

Podobno w czarterach wszyscy klaszczą przy lądowaniu, ale widać pojawił się jakis nowy trend - spora część pasażerów klaszcze tuż po starcie. Nie będę się snobował - to nieszkodliwy i sympatyczny zwyczaj, klaskanie tuż po starcie, kiedy jeszcze masę rzeczy może pójść nie tak, jest jakby nie było radością trochę na wyrost. Wchodzimy jednak bezpiecznie na wyskokość przelotową. Ponad trzy godziny lotu dłużą się niemiłosiernie, 20 minut przed lądowaniem Zuzanna usypia. Co zabawne, usypiają także panowie od wódki. Z okien widać już piasek i góry (po prawej) i wybrzeże (po lewej). Lądujemy w Hurghadzie.

Wbrew stereotypom na lotnisku nie ma przepychanek do wyjścia, każdy spokojnie załatwia wizę i udaje się do autokaru. Dojeżdzamy do hotelu, recepcjonista wita nas po polsku. Wokół jednak sporo Rosjan - tych strasznych Rosjan, o których krążą legendy. I co się okazuje po czasie - moja żona zaprzyjaźnia się z Rosjanką, nasze dziecko szaleje z rosyjskimi na plaży, a sympatyczny Rosjanin przepuszcza mnie w kolejce do bufetu. Stereotypy - takie wyjazdy są ich pełne. Nie zdołałem jednak zauważyć żadnych Polaków w sandałach i skarpetkach, żadnej walki o jedzenie, żadnego pijaństwa z racji darmowego dostępu do alkoholu. No, dobra, jeden pan narzekał podczas wycieczki na brak zieleni na bezludnej wyspie z rewelacyjną plażą (organizatorzy skruszeni pewnie już szykują się do zakupu sadzonek i zalesiania tejże wyspy) oraz jedna pani nie mogła się doczekać kotletów schabowych ("to egipskie jedzenie mi nie służy" skomentowała konsumując frytki, rybę i sałatkę z porów).

Największe zaskoczenie przyszło przy okazji mini disco dla dzieci. Siedzieliśmy własnie przy basenowym barze grzejąc się w promieniach zachodzącego powoli słońca, gdy nagle z głośników przed nami ryknęło "Perfect Drug". Po chwili Zuzanna bez oporów wskoczyła na scenę i zaczęła pogować w rytm piosenki. Chciałem to nagrać, z wrażenia jednak zawiesił mi się iphone. Trent Reznor były z całą pewnością dumny.

Wrażliwych rodziców uspokajam, zaraz potem poleciało już niewinne "Hokey Cokey".