czwartek, 25 lutego 2010

Numer 338 - Alanis Morisette "Thank You"

Dziękuję tacie za wszystkie rady i wsparcie, kiedy gubiłem się w życiu. Dziękuję mamie, że potrafiła w odpowiednim czasie zmotywować mnie, gdy sam nie wiedziałem czego chcę. Dziękuję A. że każdego dnia utwierdza mnie w przekonaniu, że miłość to nie tylko scenka z komedii romantycznej, a cały pakiet uczuć, które budują wzajemną więź na dobre i na złe. Dziekuję PBF i A.O., że potrafią rozbawić mnie w najbardziej dołujących chwilach. Dziękuję J.B i M.Kacz. za każdą sekundę naszych męskich rozmów o życiu. Dziękuję AP za muzyczne wymiany doświadczeń, duchowe wsparcie i przypominanie mi, że nie tylko Pinki i Mózg rządzą światem. Dziękuję K.M i M.K-M., T.W.,D.F.,B.H,M.C, że są i zawsze byli moimi przyjaciółmi przez te wszystkie lata. Dziekuję B.S. i M.S-P. za optymizm i support od szczenięcych lat. Dziękuję A i J G. za pokazanie mi Brzydgoszczy z innej strony. Dziękuję A.P. i MogilskaHills za gościnę i pomoc w potrzebie. Dziękuję P.S., który jest dla mnie jak brat, za to, że potrafi mnie wysłuchać nawet jak nieznośnie smęcę. Dziękuję M.M. i A.T. za to, za każde słowo otuchy i uśmiech, który potrafił rozjaśnić każdy mroczny dzień. Dziękuję wreszcie mojemu bratu, za to że wybacza mi moje fochy i paskudny egoizm. Dziękuje wszystkim, którzy byli, są i będą. To dzięki Wam jestem tu, gdzie jestem i jestem tym kim jestem. Oby coraz lepszym.

Posłuchaj: Alanis Morisette "Thank You"

P.S. Alanis napisała tą piosenkę po półtorarocznej walce z depresją. Może ta walka trwałaby krócej, gdyby miała wokół siebie ludzi takich jak mam ja.

Numer 339 - Blink 182 "Always"

Blink 182 lubię z banalnego powodu - nie pozwalają mi się mentalnie zestarzeć. Ok, lata mijają, czasy liceum i studiów nie wrócą, ale po co nagle doszczętnie poważnieć i tracić zdolność cieszenia się prostymi rzeczami? To czysto teoretyczne założenie, ale nie wyobrażam sobie by moje dziecko było szczęśliwe mając za ojca pana z brzuszkiem, dla którego jedynym sportem jest TV i piwo lub zaganianego biznesmena, który pija wieczorem szklankę whisky bez lodu i chadza tylko do renomowanych restauracji. Kluczem jest horacjański złoty środek, umiejętność wypośrodkowania między skrajnościami. Życiem (Ameryki nie odkrywam, wiem) trzeba umieć się cieszyć, a łatwe to nie jest, zwłaszcza, gdy czyhają na nas różne małe demony i lubimy wkręcać sobie różne głupie rzeczy.


Posłuchaj Blink 182 "Always"

środa, 24 lutego 2010

Numer 340 - Die Aerzte "Mein Baby War Beim Frisoeur"

Pierwsze kontakty polsko-niemieckie z moim udziałem można by z perspektywy czasu uznać za ciekawe, acz nieco osobliwe doświadczenie. Wymiany międzyszkolne, w jakich miałem przyjemność brać udział pod koniec szkoły podstawowej, dawały okazję do przełamania barier tak językowych jak i kulturowych oraz lepszego poznania naszych rówieśników zza Odry, bywały też jednak sytuacje lekko niezręczne, jako pierwszy prezent dostałem ręcznik, szampon i żel pod prysznic (sic!), koledze z kolei tłumaczono do czego służy kurek z niebieską, a do czego kurek z czerwoną kropką. Oczywiście były imprezy, z chio chipsami (bosz, co to był za luksus) i niemiecką muzyką. W trakcie jednej z nich poleciało "Mein Baby...". Wykonawca - Die Arzte to typowi reprezentanci zabawowej odmiany punk rocka spopularyzowani w Polsce dzięki kowerom Big Cyca. Big Cyc jakos pominęli w tym kowerowaniu "Mein Baby...", z nieco kontrowersyjnym antyfryzjerskim przesłaniem(dziewczyna była u fryzjera, co wywołało u jej chłopaka reakcję nieco ostrzejszą niż reakcja pewnego użytkownika allegro).



Posłuchaj: Die Aerzte "Mein Baby War Beim Frisoeur"

wtorek, 23 lutego 2010

Numer 341 - M83 "We Own The Sky"

Jeśli masa proroctw i wyroczni się nie myli to 21 grudnia 2012 roku czeka nas koniec świata. Głupia sprawa, bo tuż przed Świętami i Sylwestrem, z drugiej strony przynajmniej nie zahaczyło o Mikołaja i te parę dni będzie można nacieszyć się prezentami. Jednak bez względu na to, kiedy to się wydarzy, fajnie gdyby Koniec Świata miał w tle jakąś dobrą ścieżkę dźwiękową. Apokaliptycznie brzmi nowy Stachursky, to fakt, z drugiej strony mamy rasowe wyciskacze łez typu "I Don't Wanna Miss A Thing" Aerosmith, które jednak mogą doprowadzić do przedwczesnego zbiorowego samobójstwa i nici z delektowania się końcem istnienia naszej Planety. Ja wybrałbym "We Own The Sky", bo ten utwór ma w sobie coś romantycznego i mrocznego zarazem. A finałowe wersy piosenki "...it's coming, it's coming now" tak sugestywnie wyśpiewane przez Morgan Kibby i Anthonego Gonzaleza byłyby jakże sympatycznym zwieńczeniem naszego końca we Wszechświecie.


Posłuchaj M83 "We Own the Sky"

poniedziałek, 22 lutego 2010

Numer 342 - Phoenix "Lisztomania"

Masz zły humor? Twój własny pies Cię ugryzł? Chłopak znowu wkurzył, albo dziewczyna strzeliła focha? W pracy masz szefa buraka? Nie szkodzi, za cztery minuty i dwie sekundy będzie lepiej, Phoenix oraz użytkownik o nicku Avoidantconsumer zapewnią Ci uśmiech do końca dnia. Nie znam chyba lepszego przykładu na fanowskie video, jednocześnie filmowo-muzyczny mashup stanowiący tak doskonałą symbiozę obrazu (fragmentów wyciętych z Breakfast Club, Mannequin, Pretty in Pink i Footloose) i muzyki. Patrzę na to i chce mi się tańczyć, biec, ewentualnie skakać. Nie mogę usiedzieć spokojnie i jakoś już nie pamiętam, że mój jamnik ugryzł mnie w rękę, po tym jak chciałem wygonić go z mojego własnego łóżka.


Posłuchaj i obejrzyj! Phoenix "Lisztomania"

niedziela, 21 lutego 2010

Numer 343 - And You Will Know Us By The Trail Of Dead "Relative Ways"

Byłeś za młody, żeby załapać się na szał związany z wydaniem "Nevermind" Nirvany? Spokojnie, 11 lat później ukaże się "Source of Tags and Codes" teksańskiej grupy ukrywającej się pod nieco przydługą nazwą And You Will Know Us By The Trail Of Dead. Album, który będzie potrafił przemówić jasno i wyraźnie do Twojego pokolenia, bo wyraża wszystkie te same lęki i obawy. Zrobi to z pasją i niesamowitą siłą, brzmiąc tak jakby świat miał się za chwilę skończyć. Chcesz odzyskać wiarę w mocny, surowy rock taki jak przed laty, a nie rozwodnione współczesne metroseksualne przeboje? Odzyskasz, zaufaj mi.

Czy wreszcie żałowałeś kiedyś, że nie byłeś naocznym świadkiem powstawania albumów, które po latach nazwą klasycznymi? Niepotrzebnie, to się dzieje na Twoich oczach, przed sobą masz właśnie taki album.



Jeszcze nie wierzysz? Posłuchaj...

...Trail Of Dead "Relative Ways"

czwartek, 18 lutego 2010

Numer 344 - Strip Music "This Morning"


Ta piosenka kojarzy mi się z jednym: miesiącem spędzonym parę lat temu w Kopenhadze. Chyba najbardziej samotnym miesiącem mojego życia. Wypełnionego (nie licząc pracy) łażeniem bez celu po mokrych od deszczu ulicach Kopenhagi, gapieniem się na przejeżdżające pociągi przy Fisketorvet, cichym i jakbym wyludnionym Glostrup, wreszcie jazdą pociągiem nad cieśniną Oresund, prosto do Malmo. I kameralnych, ale chyba najbardziej zapamiętanych przeze mnie urodzinach, które tam spędziłem. Osobie, która wtedy sprawiła, że nie były to najgorsze (a mogły być), a były prawdopodobnie jednymi z najlepszych urodzin mojego życia, jestem wdzięczny do dziś. A "This Morning" - jakkolwiek sentymentalnie i banalnie to brzmi - zawsze będzie przywoływać mi tamte deszczowe obrazy.

Posłuchaj: Strip Music "This Morning"

Numer 345 - Bad Religion "Stranger Than Fiction"


Moją stosunkowo krótką wycieczkę w rejony typowo panczarskie można by przyrównać do jazdy pociągiem: chętnie przyglądałem się temu co za oknem, ale wysiadłem de facto tylko na stacji z napisem Bad Religion. Najciekawe jest w tym, że do dziś nie mogę sobie przypomnieć kto wciągnął kogo w słuchanie tego zespołu. Ja mojego tatę, czy on mnie. Pamiętam jednak, że cała afera zaczęła się od wydanego w 1994 "Stranger Than Fiction", a skończyła w 1998 na "No Substance". Bad Religion mieli proste, krótkie kawałki, ale nie śpiewali o dupie Maryni, ich teksty mogłyby spokojnie służyć do analiz literackich. Poza tym byli wiarygodni, charakterystyczni i przede wszystkim nie byli obleśni - zjawisko w postaci polskiego jabol-punka do tej pory jest dla mnie czymś nie do strawienia.

Posłuchaj Bad Religion "Stranger Than Fiction"

środa, 17 lutego 2010

Numer 346 - Katy Perry "Waking Up In Vegas"

No, dobra, kto nie chciałby pojechać kiedyś do Las Vegas? Zagrać na jednorękim bandycie, dać sobie szansę w Blackjacka, strzelić sobie shota wódki na dachu hotelu niczym bohaterowie Kac Vegas, spotkać sobowtóra Elvisa, poimprezować w hotelowym apartamencie i zaszaleć na ślubie kumpeli, która jutro nie będzie pamiętała o tym, że właśnie wyszła za mąż? Ktoś podnosi rękę, że niby nie? Użyję najstarszej i najbardziej ciętej riposty świata: jesteś głupi. Ludzie dzielą się przecież na tych, którzy chcą jechać do Vegas i na tych, co się do tego nie przyznają.

Katy Perry gra właśnie na tym sentymencie, na tęsknocie za największą i przy okazji może i najtandetniejszą, ale jakże kuszącą imprezownią świata. Jej słodko-gorzka (bardziej gorzka) historia przyciąga uwagę jak pamiętny odcinek Przyjaciół, gdy Ross będąc w Vegas po pijaku poślubił Rachel. Teledysk dopełnia całości. Psia kostka, może naprawdę niewiele potrzebuję do szczęścia i prosty jestem chłopak, ale ta piosenka autentycznie poprawia mi humor. A klatki z wideoklipu od 20-30sek, 34-39sek i od 1:44-1:46 mógłbym oglądać na repeacie.



wtorek, 16 lutego 2010

Numer 347 - We Are Scientists "After Hours"


Jednym, ale nie jedynym z powodów dla którego lubię tę piosenkę jest to, że udało mi się ją skowerować przy pomocy mojej przyjaciółki. Choć właściwie powinienem powiedzieć, że to mojej przyjaciółce udało się ją skowerować, a ja zgapiłem.

Pomijając stricte muzyczne aspekty, dla mnie ważne jest tu przesłanie. W sieci krążą różne interpretacje "After Hours", według najpopularniejszej piosenka to niejako metafora ostatniej nocy przed naszym odejściem z tego świata, co w kontekście refrenu "this night is winding down but time means nothing, as always at this hour, time means nothing, one final final round cause time means nothing, say that you'll stay, say that you'll stay" nabiera szczególnego znaczenia. I nawet jeśli to nadinterpretacja, to lubię wierzyć, że taki jest prawdziwy sens tego niepozornego poprockowego utworu.

Posłuchaj: We Are Scientists "After Hours"

Numer 348 - Type O Negative "Love You To Death"


Jakiej muzyki słuchaliście w liceum? Czy było to coś, co w jakiś sposób na Was wpływało i nieodłącznie kojarzyło się z tym okresem w życiu? Dla części z Was może było to grunge, dla innych może techno, dla jeszcze innych punk bądź blues. Dla mnie był to metal zwany potocznie gotyckim. Anathema, Theatre Of Tragedy, Tiamat, Moonspell czy własnie Type O Negative - te nazwy wymieniało się jednym tchem i przegrywało od siebie zdobywane z niemałym trudem kasety (jeszcze nie cd, a co dopiero mp3). "October Rust" to płyta szczególna, bo ze swoim głębokim, mrocznym brzmieniem, niemal shoegazeowymi ścianami dźwięku, brudnymi riffami skontrastowanymi melodyjnymi solówkami i niskim wokalem Petera Steel'a redefiniowała dla mnie pojęcie piękna w muzyce metalowej i stała się drogowskazem dla masy epigonów w postaci grup pokroju HIM. Ale dla mnie Type O Negative to nie tylko sama muzyka, dla mnie to także pierwsze licealne przyjaźnie i miłości, wypady ze znajomymi na piwo do Graffitti, godziny spędzane na pogawędkach o muzyce z Fabianem i Gosią w Remixie, pierwsze nieśmiałe próby gry na gitarze i spotkania w parku Hallera. A samo "Love You To Death" to jedna z piękniejszych piosenek o namiętności, z magią, która ma swoją kulmimację od 3 minuty i 35 sekundy...

Posłuchaj Type O Negative "Love You To Death"

poniedziałek, 15 lutego 2010

Numer 349 - My Chemical Romance "Helena"


Nastolatki w czarnych bluzach z czaszkami, podkradzionymi mamie czarnymi kredkami do oczu i z trampkami converse'a w szachownice to typowy target grup pokroju My Chemical Romance. Trudno się zatem dziwić, że szanujący się fan rocka nie raczy spojrzeć na okładkę płyty tegoż zespołu, nie mówiąc już o jej przesłuchaniu. Szanujący się fan rocka słucha poważnych zespołów, które grają prawdziwy rock. Szanujący się fan rocka wskaże kilkanaście grup, których My Chemical Romance są tylko nędzną imitacją dla małolatów, które nigdy nie słyszały żadnej płyty Led Zeppelin czy Pink Floyd. Szanujący się fan rocka wyśmieje banalne teksty o miłości i płaczliwy śpiew wokalisty. Nie omieszka wyrazić dezaprobaty wobec prostackich riffów i tępo nabijanego rytmu. "Helena?" - odpowie fan rocka, zapytany o opinię na temat utworu. "Nudna piosenka o byłej dziewczynie wokalisty, jak sugeruje tekst". Pomyłka. To o jego zmarłej babci.

Posłuchaj: My Chemical Romance "Helena"

piątek, 12 lutego 2010

Numer 350 - Smashing Pumpkins "Perfect"


/Matura 2030. Język polski. Opisz przeżycia bohatera utworu pod tytułem "Perfect" (Doskonali) i skonfrontuj ze swoimi przeżyciami./

Utwór "Perfect" powstał w ubiegłym wieku naszej ery, napisał go zespół ze Stanów Zjednoczonych, który nazywał się Smashing Pumpkins. W tym utworze pokazane jest jak bohaterka zwraca się do swojego byłego chłopaka, z którym była w zwionzku. Bohaterka unika zwrotów typu "nienawidzę cię, złamałeś mi serce gnoju" tak popularnych w innych utworach z tamtych czasów, które opisują rozstania. Bohaterka ma nawet ciepłe uczucia do swojego byłego. Zwionzek tych dwojga osub wydaje się, że był szczęśliwy do pewnego momentu, gdzie po prostu coś przestało działać bo miłość nie jest łatwa. Tych dwojga wie, ze sa dla siebie jak przyjaciele i probuja nimi być nawet po tym, jak zakończył się ich zwionzek. Wiedzą też, że uczócie, którym siem darzyli przemineło i stają się dla siebie obcy. Moze za wczesnie sie poddali. A może tak musialo być. Paulo Coehlo, ulubiony pisarz mojej babci mówił: Bywa, że pierwszej miłości się nie zapomina, ale ona zawsze się kończy.Bohaterka nie chce stracic tego chłopaka i dąrzy do tego by jednak spróbowali być przyjaciółmi. Wie jednak, że to nie ma sensu. Chce mu obiecać, że następnym razem będzie idealnie, ale wie, że tego następnego razu już nie będzie, bo każde musi iść swoją drogą. Mimo, że byli lub też są dla siebie w jakiś sposób ważni. Ja traktuje ten utwór jako przypowieść o rzeczach, których nie potrafimy uniknąć i musimy pogodzić się z tym, co czasami gotuje nam życie. Lubię słuchać tego utworu jadąc samochodem (bo rok temu zrobiłam prawo jazdy!), wsłuchiwać się w ten synkopowany rytm i myśleć o życiu jako o przygodzie, gdzie każde zakończenie ma swój sens i dlatego nie martwię się o tym gdzie jadę, dopuki jadę przed siebie.

Posłuchaj: Smashing Pumpkins "Perfect"

czwartek, 11 lutego 2010

Numer 351 - Yeasayer "I Remember"

Plan był taki: biorę na tapetę kolejny z moich ulubionych utworów, dopisuję tekst, dodaję linka, klepię "publikuj posta" i finito. No i nie wypaliło. Z banalnego powodu. Wczoraj wieczorem natknąłem się przypadkiem na "I Remember". Mieliście kiedyś gęsią skórkę słuchając muzyki? Nie? To znaczy, że prawdopodobnie mam jakąś nerwicę. Na mnie te 4,25 minut podziałało jak grom z nieba. "I Remember" kryje w sobie to wszystko, co najbardziej lubię w muzyce i dozuje przy tym poczucie błogiego spokoju - takie high five od Boga mówiące "wszystko będzie dobrze, koleś".

Dopisek z 20.10.2010:

PS - klip fanowski do i "remember" bardzo prosty, ale uroczy został usunięty za łamanie praw autorskich (WTF?!), więc w zamian ten kower. oryginał znajdziecie bez problemu.
PS2 - gdy czytam dziś ten wpis, wydaje mi się strasznie pretensjonalny, ale - jak to mówi moja znajoma - to znak czasu.



środa, 10 lutego 2010

Numer 352 - Tough Alliance "Make It Happen"


Pozwolę sobie sparafrazować powiedzenie mojej przyjaciółki: Szwedzi rządzą w muzyce popularnej jak Pinki i Mózg. Albo jakby to prawdopodobnie ujął Peja: rozpierdalają system. Krótka piłka - Szwedzi produkują, piszą, remiksują dla największych tuzów świata popu, a przy okazji odwalają kawał dobrej roboty na własnym boisku. Załoga Tough Alliance to tylko jeden z przykładów na to, jak świeża i pełna pomysłów może być muzyka pop i że gluty promowane przez MTV (jeśli w ogóle ta stacja promuje jeszcze cokolwiek związanego z muzyką, a nie reality show) nie są żadnym wyznacznikiem tego, co w muzyce pop dobre. I na dodatek nie sposób nie polubić kolesi, którzy nie udają, że chcą zbawiać świat, a jedynie - ze swoją prostą filozofią "mamywyjebanenaponuraków" - atakują wszystkie depresje tego świata razem wzięte.

Posłuchaj: Tough Alliance "Make it Happen"

Numer 353 - Dave Matthews "Grace Is Gone"


Nad wejściem wisiał świecący na zielono neonowy napis. Było już trochę po drugiej w nocy, a to miejsce wydawało się jedynym czynnym pubem w promieniu kilku kilometrów. Reszta miasta spała. Wszedłem do środka. Wystrój nie zachęcał, jedno pomieszczenie, z paroma drewnianymi ławami, brudny kominek, parę krzeseł ustawionych tuż przy barze. W głębi mini scena, na której jakiś koleś brzdąkał coś na gitarze. Poza nim dwóch gości. Jeden już spał, z głową na stoliku, drugi siedział przy barze i sączył powoli whisky lub rum z colą. Poprosiłem barmana o to samo, piwa miałem dość, a wódka nigdy mi nie podchodziła. Koleś obok mnie miał na oko 40 lat. Lekko przyprószone siwizną szatynowe włosy układały się w coś, co lubię nazywać kontrolowanym chaosem, trzydniowy zarost, podkrążone oczy (lekko niebieskawe, ale bardziej jakby szare) świadczyły o paru wyjątkowo kiepskich, bądź wyjątkowo imprezowych nocach. Wizerunku dopełniała dobrej jakości grafitowa koszula, ciemna sportowa marynarka, ciemne jeansy i wyjątkowo dobrze dobrane, choć trochę już brudne czarne buty, takie lekko podwyższane, z lekko wysuniętym i nieco spiczastym czubem. Patrząc na zarzyganego gościa przy stoliku obok przemknęło mi przez myśl: "Co taki gość robi w takim miejscu?". Skreśliłem od razu opcję afterparty, nie wyglądał na chętnego do zabawy. Patrzył tylko w przed siebie, nie bawił się komórką, nie zagadywał do barmana. Rzuciłem jakby od niechcenia "Ciężka noc, co?". Nic nie odpowiedział. Zachciało mi się do toalety. Wróciłem po jakichś 5 minutach. Gość z gitarą pakował się do wyjścia, a mojego cichego towarzysza nie było już przy barze. Zostawił niedopitą whisky. Gdy zbliżyłem się do kontuaru zobaczyłem, że na podłodze coś błyszczy. Zdjęcie. Sympatyczna, atrakcyjna brunetka koło 30stki. Z tyłu zdjęcia był podpis. "Grace".

Posłuchaj: Dave Matthews "Grace Is Gone"

niedziela, 7 lutego 2010

Numer 354 - Converge "Disintegration"


Zaczyna się od sugestywnie poprowadzonych partii gitarowych, miarowo nabijanego rytmu. Potem dochodzi stłumiony wokal, który nagle przechodzi w wściekły, pełen rozgoryczenia krzyk otoczony wszechobecnym dźwiękowym brudem i już nie ma wątpliwości - to nie jest utwór, który poprawi nastrój czy umili niedzielny poranek. Reinterpretacja Cure'owskiego "Disintegration" jest potężnym krzykiem rozpaczy, w którym nie ma miejsca na wiarę, nadzieję i miłość. Przyrównać to można tylko do "Requiem dla Snu", filmu po którym spokojnie spać się nie da. Paradoksem byłoby nazwanie tego utworu jednym z moich ulubionych. Mimo przeogromnego ładunku emocjonalnego i niewątpliwej wartości artystycznej, to nie jest coś, do czego chce się wracać.

Posłuchaj tylko raz: Converge "Disintegration"

Numer 355 - Małgorzata Ostrowska "Meluzyna"


Ostatnio na imprezie u znajomego postanowiliśmy odświeżyć trylogię filmów o Panu Kleksie. Chyba nie ma osoby, która by nie widziała choćby pierwszego z nich - Akademii Pana Kleksa. Wiadomo, dwadzieścia parę lat temu to był megahit. Pan Kleks nie musiał bajerować efektami rodem z Harrego Pottera by kupić dzieciarnię z całego kraju. I stanowił wspaniałą ucieczkę od burej rzeczywistości. Wieczór sentymentalny z Panem Kleksem przypomniał mi, że w (prawie) każdym z nas kryje się dziecko, a raczej dziecięca świeżość i radość życia,o czym w dzisiejszym świecie bardzo łatwo zapomnieć.

"Meluzyna" (z "Podroży Pana Kleksa") przypomniała o sobie kilka lat wcześniej, podczas oblewania egzaminu magisterskiego. Wylądowaliśmy przez przypadek w małym klubie na krakowskim Kazimierzu, w którym show dawała drag queen Saleene. Na show składało się parę piosenek wyśpiewanych z playbacku. Na pierwszy ogień poszła właśnie "Meluzyna". Abstrahując od występu Saleene, "Meluzyna" w brawurowym wykonaniu Małgorzaty Ostrowskiej do dziś potrafi wywołać gęsią skórkę. I zafundować podróż w przeszłość, gdzie jadło się misie z kremem, żuło gumę Donald i piło oranżadę w woreczku.

Posłuchaj Małgorzata Ostrowska "Meluzyna"

czwartek, 4 lutego 2010

Numer 356 - Big Day "Uspokojenie"


Zbliżają się Walentynki. Czas gorączkowego poszukiwania prezentów oraz sposobów na zaskoczenie ukochanej/ukochanego nadszedł. W ruch pójdą misie, psy, koty, króliczki, róże, czekoladki, poduszki w kształcie serca, koszulki z napisem LOVE i takie tam. Jedną z opcji jest składanka z utworami, którymi możemy wyrazić uczucia do bliskiej nam osoby. Co na taką składankę wrzucić? Z góry odradzam Bajm, Feel i Agnieszkę Chylińską. Beata, Piotr, Aga - rispekt, ale można znaleźć coś bardziej oryginalnego, prawda?

Anna Zalewska-Ciurapińska i koledzy proponują "Uspokojenie", prawdopodobnie jedną z ładniejszych - tak, nie bójmy się tego słowa - piosenek o miłości. Tak bezpretensjonalnej i tak uroczo wyśpiewanej, że nasza Walentynka (bądź Walentynek) na pewno ulegnie jej czarowi. Choć biorąc pod uwagę, że kiedyś na kolacji-randce podałem flaki (tak, FLAKI!) to moja sugestia niekoniecznie okaże się gwarantem walentynkowego sukcesu.

Posłuchaj: Big Day "Uspokojenie"

środa, 3 lutego 2010

Numer 357 - Aya RL "Skóra"

C, G, C, G - zapamiętasz? - powiedział mój kumpel do innego kolegi i zarazem naprawdę dobrego gitarzysty podczas jednego z wieczorów spędzanych na Chatce na Rogaczu w Beskidach. Niewiele bardziej skomplikowaną progresję akordów kryje "Skóra" - jeden z najbardziej popularnych polskich kawałków nowofalowych. Wystarczyło opanować parę chwytów na krzyż i już można było bajerować dziewczyny przy ognisku. Śpiewem nie było co się przejmować, bo Kukiz bardziej melodeklamuje niż śpiewa. Zresztą, to śpiewało się z reguły przy udziale całej wesołej gromady.

Wspomnienia wspomnieniami, ale lubię "Skórę" nie tylko przez sentyment do licealnych i potem studenckich górskich eskapad, z którymi ten kawałek nieodłącznie mi się kojarzy. Lubię także głównego bohatera tej piosenki, kontestującego otaczający go porządek społeczny i nie będącego żadnym tam ciepłokluchowatym romantykiem, ale gościem z jajami, który potrafi się wzruszyć, ale i przyp...doli, jak będzie trzeba.

Posłuchaj Aya RL "Skóra"

wtorek, 2 lutego 2010

Numer 358 - Switchfoot "The Shadow Proves The Sunshine"

W filmie "Testosteron" jest taka scena, kiedy bohater grany przez Tomasza Karolaka wspomina jak to śpiewał w chrześcijańskiej kapeli. Scenie towarzyszy mała retrospekcja: białe tło, Karolak na biało, tekst "Jezus, Jezus, Jezus, Alleluja..." i nie da się nie zauważyć, że ten moment odsłania pewną prawdę o naszym stosunku do tzw. muzyki chrześcijańskiej: słowem - obciach. I faktycznie, wiele grup tego nurtu zasługuje na to określenie. Wystarczy jednak spojrzeć trochę dalej, by znaleźć takich zawodników jak Switchfoot. Normalni kolesie, żadni tam chrześcijańscy fanatycy. Mogliby śpiewać jak to fajnie jest wyrywać laski i pić browary, a śpiewają o wierze i Bogu. W dodatku kompletnie obca im jest radiomaryjna maniera i pretensjonalność, a przesłanie, które przemycają w tekstach może trafić spokojnie do wierzącego i niewierzącego. Bo to nie jest mantrowe powtarzanie "Jezus jest Panem", a próba dialogu z Bogiem. Jeśli Niebo naprawdę istnieje, to mają tam zaklepaną miejscówkę.



poniedziałek, 1 lutego 2010

Numer 359 - Bruce Springsteen "The Fuse"

Gdy w XIX wieku objawił się nurt filozoficzny zwany mesjanizmem romantycznym miał on swe racjonalne uzasadnienie i wiązał się z ówczesną sytuacją geopolityczną. Gdy w końcówce XX wieku w muzyce popularnej objawił się nurt zwany mesjanizmem buraczanym miał on na celu wyciąganie kasy z kieszeni naiwnych nasto- i dziestolatków, którzy urzeczeni udręczoną, beznadziejnie pominikową i wydumaną pozą swojego idola, byli w stanie pociąć się za bzdury, które wyśpiewywał do mikrofonu. Przykład przywoływany wcześniej, ale jakże adekwatny - Jared Leto i jego 30 Seconds To Mars ze swoim albumem "This Is War" lokuje się w czole stawki.

Dlaczego o tym wspominam? Ano, właśnie dlatego, że autor "The Fuse" Bruce Springsteen, mimo przydomka The Boss nadanego mu przez współbratymców, nigdy nie próbował pozować na mesjasza i pozostał sobą. To typ kolesia, z którym wyskoczysz na piwo i pogadasz o życiu, bez obaw, że zacznie się mądrzyć. Springsteen wali prosto z mostu, jego historie mają czytelny przekaz. Inna sprawa, że charyzmy i siły charakteru mógłby pozazdrościć mu niejeden z nas.

"The Fuse" jest muzyczną reakcją Bruce'a na wydarzenia 11 września 2001. Reakcją o tyle zaskakującą, że nie wpadającą w patetyczny ton i naciągane moralizatorstwo. Historia kobiety odwiedzanej przez ducha zmarłego w wyniku wydarzeń z 11 września męża porusza najczulsze struny w naszych sercach. Po prostu.