środa, 28 września 2011

Numer 164 - Everclear "Why I Don't Believe In God"

Nieupdejtowana od wieków oficjalna strona internetowa. Martwy profil na myspace, praktycznie nieistniejący ten na Facebooku. Zdawkowe twitty na twitterze. Źle się dzieje nie tylko w państwie greckim, jak widać. I tylko trochę tak głupio, smutno i wstyd, gdy ulubiony zespół stacza się na dno dna.

Głupio, bo głupich nie sieją, a finansowe wspieranie muzycznych inicjatyw grupy, która od trzech albumów skupia się na mieleniu starych kotletów, dodawania nieco namoczonej bułki i przypraw, lepienia ich na nowo i smażenia na starym oleju, nie jest przejawem zdrowego rozsądku. Nietrudno było się połapać, że coś jest nie tak. Po kowerujących "The Vegas Years", nastąpił elektro-akustyczny przypominający pieśni sprzed lat "In the Different Light", który parę dni temu zyskał następcę - kowerująco-przypominającego pieśni sprzed lat "Return To Santa Monica". Czy może być coś bardziej żenującego od zespołu po raz n-ty nagrywającego swój przebój?

Smutno, bo żenujący przyjaciel to jednak przyjaciel. Był, gdy piliśmy piwo samotnie przed chatką studencką w górach, towarzyszył na bardzo niesamotnych imprezach na stypendium w Szwecji, czasem nawet na lekcji angielskiego, gdy pani kazała przynieść wybrane teksty do tłumaczenia i głowiła się nad frazą "so much for the afterglow". Smutno tym bardziej, jeśli teraz ten sam delikwent z braku kasy we własnym portfelu próbuje zrobić nas w przysłowiowe bambuko, o bardziej dosadnych przysłowiach nie wspominając i strzela plaskacza w twarz.

Wreszcie wstyd, bo mimo wielu przeciw i praktycznie zero za, nadal tli się iskra sympatii, przez wzgląd na stare czasy, zapadające w pamięć teksty, dobre melodie, uśmiechy koleżanek, które podzielały fascynację zespołem, jak Asia, która o "Overwhelming" powiedziała, że zawiera wszystkie elementy, które chciałaby usłyszeć w swojej idealnej piosence, podane w idealnych proporcjach. Dziś raczej rzuciłaby retorycznie - why i don't believe in Everclear. Chyba i samemu zespołowi wstyd, skoro ostatniej przeróbkowej produkcji nie promuje w ogóle, przemrukuje coś jedynie o pracy nad regularnym albumem studyjnym.

Naiwnie wierzę, że jeszcze mnie zaskoczą. I zagrają właśnie tak. Jak w starym, dobrym roku 1997.



niedziela, 25 września 2011

Przerywnik niedzielny

Ubiegający tydzień upływał na nadrabianiu zaległości w pracy, co w okolicach czwartku umiliła wiadomość o wydaniu nowego albumu Blink 182. Lubiłem ich, w sumie nadal mam sentyment, więc kupiłem, posłuchałem i - jak się okazuje - po 8 latach nagrali solidny album, w swoim stylu, bez fajerwerków, ale też bez zawodu. Z paroma naprawdę ultrafajnymi momentami. Nie zdziwię się, jeśli podczas pracy zostanę przyłapany na nuceniu refrenu "Even If She Falls".

środa, 21 września 2011

Numer 165 - Formacja Nieżywych Schabuff "Swobodny Dżordż"

No, dobra, zacznij od kliknięcia w youtube'owy link, jak cię tak bardzo korci. Słyszysz, i co? Czesław śpiewa? Nie, to nie Czesław, to Jacek śpiewa.

Jest rok 1989, a Formacja Nieżywych Schabuff, którą Jacek właśnie opuszcza, jest jeszcze daleko od nagrania tak przegównianych hitów jak "Lato" czy "Ludzie Pragną Piękna". Ale któż pragnąłby piękna i lata wsłuchując się w turpistyczne, sugestywne liryki o rajskim drzewie i tłustej świni pośród gruszy i orzechu? Jest w "Swobodnym Dżordżu" też coś z mrocznej bajki dla dorosłych otwierającej przed słuchaczem wizję jakiegoś naprawdę chorego świata. I jeśli robi to na mnie nadal jakieś wrażenie (a robi), to musiało robić o wiele większe w 1989, gdy miałem ledwie kilka lat i puszczałem sobie winyla ze "Swobodnym Dżordżem" na wysłużonym gramofonie.

Bezskutecznie próbowałem ostatnio znaleźć ten winyl. Przede wszystkim dla wkładki z dziwnymi obrazkami, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Postawiłbym mojego kotleta z obiadu na to, że w środku była narysowana świnia koło gruszy.