wtorek, 31 maja 2011

Numer 184 - Twilight Singers "Teenage Wristband"

Harold Camping faktycznie pomylił się w swoich obliczeniach. O równe siedem lat. Koniec świata nie nastąpił jednak w asyście nuklearnych wybuchów, spadających meteorów czy skoordynowanej erupcji wulkanów i trzęsień ziemi. Zaczęło się od "Purple Rain". Wcześniej jednak wszyscy się przeziębili.

Pozornie niewinna epidemia lekkiego przeziębienia objęła swoim zasięgiem 99,9% populacji naszego globu. Sprzedano setki milionów chusteczek, środków na katar i witaminy C - co w części zrekompensowało załamanie gospodarcze. Systemy immunologiczne szybko wytworzyły przeciwciała i wszyscy wrócili do zdrowia bogatsi o jeden mały drobiazg, o którego właściwościach mieli się przekonać już wkrótce. Stali się wrażliwsi na muzykę. Niekiedy bardzo wrażliwi.

Pokaz multimedialny w 6D z okazji otwarcia Centrum Kultur Świata w Genewie zawierał wykonanie ""Purple Rain"" Prince'a, które nie było w założeniu centralnym punktem programu, choć właśnie nim się stało. Eksplozja rozsadzająca głowy i wnętrzności kilkunastu wielkich tego świata oraz kilkuset pozostałych widzów nastąpiła równo 30 sekund po rozpoczęciu utworu. Wtedy jeszcze nie wiązano tej tragedii bezpośrednio z muzyką.

Wypadki potoczyły się szybko. Dziesiątki tysięcy kolejnych zgonów poskutkowały wydaniem globalnych dekretów o całkowitym zaprzestaniu nadawania wszelkiej muzyki. W ogromnych piecach palono Ipody, wszelkiej maści odtwarzacze mp3, boomboxy, wieże audio. Badania wykazały, że ludzkość ma różne stopnie tolerancji na różne gatunki - przykładowo, grunge powodował drgawki, eurodance - wymioty i biegunkę, hip hop - paraliż, a utwory Tori Amos niemal natychmiastową śmierć.

Kwestią czasu było wykorzystanie nowego odkrycia w celach militarnych. Soniczne fazery - jak je nazwano inspirując się starym serialem Star Trek - naładowane playlistami otwarły nowy rozdział w historii zbrojeń. W końcu jakaś radykalna grupa religijna odpaliła pierwszą nuklearno-piosenkową bombę. Przy dźwiękach "Ooops, I did it again" zginęło 95% populacji Paryża. Parę dni potem podobny ładunek eksplodował w Berlinie ("Forever Young" Alphaville) i stolicy Unii Europejskiej - Warszawie ("Ta Ostatnia Niedziela"). Tuż po tych wydarzeniach odnotowano niewyobrażany skok akcji producentów stoperów i słuchawek zagłuszających dźwięki otoczenia. Giełda jednak, podobnie jak większość rządów Europy padła niewiele później i zapanowała anarchia. Soniczne fazery weszły do powszechnego użytku. Od tej pory każdy bronił się sam.

Pisząc te słowa chowam się w brudnym zaułku na terenie zniszczonego centrum Katowic. Z ulicy dobiega kolejny krzyk i odgłos upadającego ciała. Sprawdzam magazynek fazera. Zostało mi kilka Guns'n'Roses (dobre do czasowego otępienia), dwie Norah Jones (powoduje śpiączkę) i jeden kawałek Twilight Singers (miażdży krtań). Niewiele. Przeładowuję Twilight Singers i staram się zebrać moje prawdopodobnie ostatnie myśli. Przypominam sobie pewien ranking z czasów młodości - piosenkę, którą chciałoby się usłyszeć przed śmiercią. Wiem, że wkrótce ją usłyszę. Tyle, że to nie ja ją wybiorę.



niedziela, 29 maja 2011

Numer 185 - Arkarna "Insecurity"

Płyta z małpą na okładce. Najbardziej tajemnicza w mojej kolekcji. Kupując ją, kupowałem album odarty dla mnie ze wszelkich kontekstów - nie znałem odpowiedzi na pytanie kto, gdzie, kiedy, dlaczego i niespecjalnie mnie to interesowało. Ważna była małpa na białej kopercie okładki, mniej ważny napis - "arkarna. fresh meat".

W świecie gdzie spontaniczne wyszukiwanie muzyki jest na porządku dziennym nie ma obaw o odnotowanie wpadki. Nie podoba Ci się? - zmieniasz artystę na spotify, kasujesz mp3, nie dosłuchujesz stream'a z myspace'a. W epoce przedinternetowej ryzyko było większe. Ja stawiałem na szali całe moje kieszonkowe dla zespołu którego nie znałem ani ja, ani żaden mój znajomy. Teoretycznie mogłem ją sprawdzić w stanowisku odsłuchowym. Tamten sklep takowego nie miał. Zresztą, liczył się spontan. I tamta małpa z okładki.

Zaskakujące, ale od lat nie było miesiąca, żebym nie wrócił do tej płyty. Funkcjonowała na zasadzie perfekcyjnego tła, bez odniesień do wydarzeń z mojego życia, bez dopisywania jej szczególnych znaczeń. Niemal jak muzak - muzyka funkcjonalna, tyle, że bez funkcji. Ona po prostu była.

Do dziś nie sprawdzałem czy Arkarna nagrali coś poza "Fresh Meat. Nagrali.



czwartek, 26 maja 2011

Numer 186 - Shelter "Know So Little (So Well)"

Zostało ich raptem kilka. W pudełku po butach, podniszczone, z ascetycznymi okładkami drukowanymi na domowej drukarce, bez wymyślnych tytułów, oznaczone przeważnie jedynie datą. Ich zawartość była często wymieszana niczym jakiś bigos fusion czerpiący inspirację z kuchni kilkunastu narodów. Mixtape'y. Kasetowe składanki.

Nie wiem, ile ich nagrałem: kilkadziesiąt, kilkaset? Większość trafiała do znajomych i przyjaciół. Bywały wśród nich składanki koncepcyjne, którym przyświecała jakaś prosta idea, motywy łączące. Czasami okazywały się niezamierzenie całkiem zgrabnymi dziennikami tamtych szczenięco-licealnych "Cudownych Lat". Kilka z tych mixtapeów nagrałem dla dziewczyn, które wpadły mi w oko. Z czystej sympatii, bez żadnych niecnych planów w tle. Nie wierzycie, prawda?

Bezustannie szukałem metody transmutacji materiału muzycznego w składankę idealną. Bez większych sukcesów. Każda składanka po kilku testowych odsłuchach wydawała się niespójna lub niepełna. Nie pomogły rady Roba z "High Fidelity" - różnicować tempo, nie wrzucać utworów tego samego wykonawcy etc. W końcu zarzuciłem nagrywanie składanek. Raz na jakiś czas tylko włączę sobie którąś z tych starych kaset na dogorywającym jamniku. Sięgam więc po jedną z nich, przewijam trochę do przodu i wciskam play...



wtorek, 10 maja 2011

Przerywnik wyjazdowy Farewell Continental "Total Devastation"

Ostatnio nosi mnie trochę to tu, to tam i ma to przełożenie na aktywność na blogu, w ubiegłych tygodniach mogłem zapomnieć o jako takiej regularności publikowania postów. Nie oznacza to, że tracę parę - mój wielki plan postawienia kropki przy wpisie numer jeden nie zmienia się w żadnym względzie.

Tymczasem jednak muszę znowu wyjechać i na kolejne półtora tygodnia będę odcięty od (prywatnego) internetu w mniejszym lub większym stopniu. Na pocieszenie zostawiam Farewell Continental i "Total Devastation" - jedną z moich ulubionych piosenek ubiegłego roku ocierającą się o coś, co brzmi jak odmłodzeni REM nagrywający shoegazeowaną, piwniczną wersję "Imitation of Life" z koleżanką ze studiów.

A ja dopakowuję torbę, zgrywam album Farewell na odtwarzacz mp3 i nie mówię żegnaj, a do (rychłego) zobaczenia.



poniedziałek, 9 maja 2011

Numer 187 - Garbage "I Think I'm Paranoid"

Nie jestem raczej typem kolekcjonera. Nie składowałem puszek. Miałem jedynie przejściowe epizody z obrazkami z gumy Turbo i Kaczora Donalda. Zbiór kapsli był zaś podyktowany praktycznymi względami - nie da się grać w kapsle bez kapsli.

Płyt, a wcześniej kaset nigdy nie zbierałem regularnie, raczej wyrywkowo. Tu jedna, tam druga i najbardziej cieszyły te upolowane okazyjnie - zostało mi to zresztą do dziś i gdy parę tygodni temu nabyłem oryginał "Discovery" Daft Punk w wyjątkowo niskiej cenie, cieszyłem się jak dziecko. Niby zadanie ułatwiają Ebaye i Allegro, ale nic nie zastąpi przyjemności wygrzebania szukanego przez siebie albumu z zakurzonych przegródek komisu położonego na uliczce, na którą mało kto już zagląda.

Heaven sends and heaven takes - niektóre płyty ginęły bezpowrotnie pożyczone kolegom kolegi koleżanki. Niektóre oddawałem dobrowolnie i nigdy nie miałem problemu z tą formą dzielenia się muzyką, pod jednakże małym warunkiem: oddawałem ją osobie, która potrzebowała ją w pewien sposób bardziej niż ja. Puścić muzykę w obieg, podać ją dalej niczym bezinteresowny gest przyjaźni - w tej postaci realizowały się moje idealistyczne marzenia o pokoju na świecie.

Od jakiegoś czasu zastanawiam się czy moja córka będzie miała pożytek z tej mojej kolekcji i będzie odkrywała tam rzeczy, jak ja niegdyś odkrywałem w szpulo- i kasetografii mojego taty. Moją pierwszą w kolekcji płytę, czteroutworowy singel, zapakowany w cienkie, porysowane już pudełko, z zielono-żółtą kopertą okładki odłożę dla niej na pewno.



poniedziałek, 2 maja 2011

Przerywnik wtorkowy - Lisa Nilsson "Tror På Dig"

Lisa Nilsson to ta dziewczyna, którą odrzuciłem na pierwszym roku studiów (patrz ten post), a czuję, że należy jej się mała rehabilitacja. "Tror På Dig" jest przesłodzone i momentami spada do poziomu kotletowych przyśpiewek Celine Dion w Las Vegas, ale pierwsze pięćdziesiąt sekund utworu jak lubiłem, tak lubię i cenię sobie także ze względów praktycznych - w ćwiczeniach z fonetyki języka szwedzkiego jest niezastąpione.



niedziela, 1 maja 2011

Numer 188 - Disasteradio "No Pulse"

Poznałem go na Off Festiwalu przed paroma laty. Bulbasek sympatyczny, jak by powiedział klasyk, schowany za baterią mikserów, sekwencerów i syntezatorów dał ultraenergetyczny koncert około pierwszej w nocy i od razu kupił małą, ale aktywną publiczność. Czy zadecydowała o tym jego aparycja czy może tęsknota za czasami, gdy w naszych domach królowały komputery Atari i Commodore 64? - tego nie wiem, ale z całą pewnością Disasteradio potrafi intrygować swoją mieszanką 8-bitowego popu, groteski, surrealizmu i kiczu przekraczając czasami granice tolerancji słuchacza. Jeśli chcesz sprawdzić swój limit, posłuchaj "No Pulse", ten refren to prawdopodobnie najbardziej irytujący moment w historii muzyki.