Niby deklarujemy, że lubimy muzykę, która zaskakuje, a koniec końców na co dzień przez nasze uszy przewijają się przeważnie obiektywnie mało zaskakujące melodie. Adele w radio. Muzaki w hipermarketach. Kolejny album Kultu. Bardziej niż zawartość płyt, nadal zaskakuje (i rozczarowuje) ich cena (vide coroczny ranking Teraz Rocka). A topionym w winie i czekoladkach chandrom nadal towarzyszy zawsze niezawodny Sting, bądź wczesna Mafia. Hip hop? "Sprawdź to!" rapują kolejni ziomale i okazuje się, że nie było co sprawdzać. Na szukanie naprawdę zaskakującej muzyki pozostaje już niewiele czasu. I niewiele muzyki - jeśli specjaliści mają rację to zagrano i nagrano już każdy możliwy dźwięk. Nie nastraja to optymistycznie.
Czy mamy w sobie coś z inżyniera Mamonia? Może nie wszyscy - ja na pewno. Taki "A Real Hero" jest kompozycją skrajnie niezaskakującą i może dlatego tak bardzo mi się podoba, bo przypomina mi o tych momentach w przesłuchanej muzyce, które budziły ciepłe odczucia. No i o ulubionym filmie z 2011 roku - "Drive". Bez znaczenia nie pozostaje fakt, że lubię jeździć samochodem o zachodzie słońca. Taki to romantyk ze mnie.
Dla tracących nadzieję na odnalezienie elementu zaskoczenia w muzyce jest jednak pocieszenie. Nawet jeśli nagrano już wszystkie możliwe dźwięki, to ja się pytam - czy ktoś z planety Ziemia te wszystkie możliwe dźwięki już słyszał?
niedziela, 26 lutego 2012
Numer 150 - College "A Real Hero"
piątek, 17 lutego 2012
Numer 151 - Junica feat. Pip Brown "Living In My House"
Hook - wiadomo, taki bardzo subiektywnie wyselekcjonowany element utworu, który najbardziej przykuwa uwagę, wybija się na tle pozostałych elementów kompozycji. W skrajnych przypadkach wywołuje dreszcze i gęsią skórkę. W najskrajniejszych ratuje najbardziej gówniane utwory z opresji. "Living In My House" nie jest bynajmniej gówniany, ma to banalne, ale fajne, oparte na raptem dwóch dźwiękach rozmyte klawiszowe plumkanie w tle, przyzwoity, choć trochę toporny refren, dynamiczną solówę w mostku. Ogólnie wszystko buja, ale to nie tłumaczy dlaczego od dwóch dni słucham tego kawałka praktycznie bez przerwy, repeaty odliczając w dziesiątkach odtworzeń. Moja dziewczyna pewnie by rzuciła, że to przez to, że bez szemrania kupie każdy szit, który przypomina mi cudowne lata osiemdziesiąte ,których ona tak szczerze nie znosi. Ale ja wiem, jaka jest prawda. Jeśli hook to wisienka na torcie, to w tym przypadku tort mi jest zbędny i jem samą wisienkę. Wisienkę w postaci pojedynczych wokalnych wejść Pip Brown, których prawdopodobnie będę słuchał tak długo, aż ogłuchnę, albo prądu zabraknie.
piątek, 10 lutego 2012
Numer 152 - The Connells "74-75"
Technologia rozleniwia. Klik w ikonę na pulpicie, włącza się Spotify. W wyszukiwarce wpisuję nazwę wykonawcy, no i po chwili słucham wybranej piosenki. Proces zakończony w kilka sekund. Kiedyś dotarcie do muzyki kosztowało nieco więcej zachodu.
Z tym Zachodem - to były pewnie ciekawe czasy, ale za mały byłem, żeby szmuglować winyle z drugiej strony żelaznej kurtyny. Pierwsze poważne łowy muzyczne zaczęły się w chwili, gdy odkryłem, do czego służy radio. Dziś zasłyszany gdzieś fragment tekstu piosenki wystarczy wklepać w Google i już mamy odpowiedź. Kiedyś trzeba było czekać godzinami. Albo i dłużej. No i oczywiście Trójkowa Lista Przebojów. Klasyk mawiał, że kto za młodu nie był fanem Trójki, ten na starość na pewno będzie sukinsynem. Więc słuchałem i nagrywałem. Aż tu nagle zaczęły pojawiać się płyty cd.
Jedna z pierwszych, którą kupiłem kosztowała 59 złotych, co na tamte czasy i na tamte moje uczniowskie, niezasobne kieszenie, było kwotą niebanalną. Od tamtej płyty zresztą zaczęła się przygoda z moim zespołem wszechczasów. Postawiłem sobie za punkt honoru skompletować ich dyskografię i Bóg jeden wie, ile się namęczyłem walcząc z nowopowstałym w okolicy Media Marktem, by za kosmiczne pieniądze ściągnąć debiut zespołu ze Stanów. Potem, powoli, zabrało mi to kilka dobrych lat, zdobyłem całą resztę. Przepaść między tamtymi, a dzisiejszymi czasami niech zobrazuje fakt, że ostatni ich album miałem na dysku w około 30 sekund, ściągnięty z ITunes. To zresztą truizm - wszyscy wiemy, jak to działa.
Łatwiej o muzykę zaczęło być, gdy przyszły nagrywarki i - początkowo dla wybrańców - internet. Kolega z klasy miał to szczęście, że miał dostęp do obu tych narzędzi, wskutek czego mógł pozwolić sobie na prowadzenie małego biznesu, piracąc płyty i sprzedając je w cenie 25 złotych sztuka. Kiedyś dostałem od niego jedną w prezencie - kilkanaście mp3, pierwszych mp3, jakie miałem odsłuchać na moim komputerze.
Nie muszę nawet sięgać po tę płytę, zachomikowaną gdzieś w kartonowym pudle z pamiątkami z przeszłości, żeby przypomnieć sobie co tam na niej było. Jedyne czego dziś mi potrzeba, to kilka sekund i Spotify.