sobota, 21 lipca 2012

Numer 142 - I Break Horses "Winter Beats"

Nick Hornby wydał kiedyś zbiór esejów pod tytułem "31 songs" traktujący - jak by inaczej - o muzyce, ale sięgający głębiej - do wycinków z życia autora, przemyśleń na temat znaczenia muzyki, wreszcie pewnej porcji około filozoficznych rozważań. Wszystko jednak na luzie, bez niepotrzebnej spinki. W jakimś stopniu tamta książka wpłynęła na decyzję o tym, czym ma być ten blog. Osobistymi historiami o muzyce lub z muzyką w tle. Pewnie trochę pretensjonalnymi, ale trochę pretensjonalna to jest idea tego bloga sama w sobie.

Pamiętam, gdy miałem jakieś dziesięć lat, znalazłem stary brulion, gęsto zapisany, z dodanymi tu i ówdzie ręcznie wykonanymi rysunkami. Pamiętnik mojej mamy. O tym jak jeździła w Beskidy, o jej znajomych, różnych sytuacjach, barwne historie (spokojnie, nic obscenicznego), w tym ta, jak poznała tatę. Takie utrwalone fragmenty przeszłości mają ogromną wartość, zwłaszcza dla bliskich. Myśl o tym to także dodatkowa motywacja w kontekście tego bloga. Może właśnie moja córeczka za kilka, kilkanaście lat przeczyta to, co właśnie teraz piszę, odkryje dla siebie muzykę, której słuchałem i pozna jej kontekst. Recenzje muzyczne można przeczytać w tysiącach ciekawszych od tego miejsc i w tym obszarze nie chcę się nigdy, z nikim ścigać. Ten blog to, jak już setki razy wspominałem, subiektywna wizja miejsca muzyki w moim życiu, więc nie mam za złe, jeśli ktoś go czyta tylko dla beki.

I Break Horses idealnie definiuje jedną z moich ulubionych twarzy muzyki - nostalgiczną, rozmarzoną, może nieco naiwnie romantyczną, choć okoliczności poznania "Winter Beats" to raczej zwykła proza życia. Spotify, lista z Drowned in Sound, parę przeskipowanych utworów, jeden nagle chwyta i repetuję go potem przez kolejne godziny, myjąc naczynia, sprzątając łazienkę i robiąc pranie.

Brak komentarzy: