wtorek, 1 listopada 2011

Numer 162 - Arcade Fire "Haiti"

Nie pamiętam dokładnie, ile już siedziałem na tej małej, karaibskiej bezludnej wyspie uzbrojony jedynie w zapałki, szwajcarski scyzoryk i iPoda z baterią słoneczną. Z jedną piosenką. Choć od czasu pojawienia się magicznej żaby miałem w sumie dwie.

Biorąc pod uwagę, że byłem tu, dajmy na to, około 100 dni, doba nadal ma 24 godziny, a ja sypiam około 4 na dobę, to przesłuchałem tę piosenkę 29268 tysięcy razy. Przy 29268 miałem już serdecznie dość, ale tak - jestem uzależniony od muzyki i nic na to nie poradzę. Wiedziałem jednak, że przy 29269 razie nie zdzierżę i się zdrowo porzygam. W końcu jesteśmy ludźmi i nikt nikogo nie katuje piosenkami więcej niż 3, góra 4 razy na dzień, prawda? Tym bardziej siebie samego.

Wtedy pojawiła się żaba. Magiczna żaba, jakkolwiek nie taka, że jak ją pocałujesz to zmieni się w księżniczkę lub księcia. Ku mojemu zaskoczeniu prosto z mostu obiecała spełnić moje trzy życzenia. Fajnie - pomyślałem i zabrałem się do życzeń.

Pierwsze było proste. Coś do jedzenia. Dostałem zestaw powiększony - glony morskie, kawałek surowej mewy i wodę leczniczą Zuber. No cóż, zjadłem i w chwili, gdy ostatnie pióro mewy smyrało mój przełyk, wiedziałem już co chcę w następnej kolejności. Żabo, zabierz mnie stąd. Pstryk! - pstryknęła żaba i po chwili byłem... na kolejnej bezludnej wyspie, oddzielonej parusetmetrowym pasem od mojej.

Trudno. Zostało mi jeszcze jedno życzenie. Żabo - weź mi przynajmniej wrzuć jakiś kawałek na Ipoda, może być twój ulubiony. Siem robi - zakumkała żaba. Uradowany założyłem słuchawki, wcisnąłem play. Tuż po, zwymiotowałem.



Brak komentarzy: