środa, 11 sierpnia 2010

Numer 271 - Health "We Are Water"

Czas na wspomnienia koncertowe. Pamiętam jak dziś, bójki skinów z panczurami po koncercie Lady Pank w Dąbrowie Górniczej. Dni Miasta i Myslowitz w parku Zielona, a w tle skonfundowana, dość przypadkowa publika skonfrontowana z mocno rozimprowizowanym kawałkiem Mickey, podczas, gdy każdy oczekiwał, wiadomo, tylko hitów. Ten sam Myslowitz na koncercie w krakowskim Studio, gdzie szał ogarnął cały klub i pot się ze mnie lał strumieniami i nie wiem, jak ja dożyłem do końca koncertu stojąc tuż pod sceną. Vader, na którym jakiś gość wlazł na nagłośnienie i do dziś zastanawiam się, kiedy i czy w ogóle odzyskał słuch. Anathema, gdzie złapałem Dannyego Cavanagha jak wychodził z miejsca, gdzie się zwykle chadza piechotą i poprosiłem o autograf i zdjęcie. Potem już nigdy nie prosiłem o autografy. Albo The National na Off Festival, gdy podchmielony (?) Matt Berninger rzucił się w tłum, by wykrzyczeć "Mr. November" i gdy się rozkleiłem na "About Today". Fucked Up, gdy koleżanka i jej chłopak z przerażeniem obserwowali jak wyrwałem pod scenę, by uczestniczyć w pogo z 120 kilowym wokalistą tej hardcore'owej formacji. Albo Dżem, z którego wyszedłem w połowie, dochodząc do wniosku, że za młody jestem na tą muzykę. W tych wspomnieniach jest też miejsce na Prawdziwe Perły, mój szantowy numero uno z ich przyśpiewkami o "soli, makreli i śledziu", fokach, grotach, zwrotach przez sztag i butelkach rumu. Jest też miejsce dla Disasteradio, kolesia, który bazując na dźwiękach wyciągniętych żywcem z gier komputerowych naszego dzieciństwa, zafundował szaloną dyskotekę o 1:00 w nocy w małej salce, na terenie Off Festivalu w Mysłowicach.

Na tym samym festiwalu wystąpili Health. Kolesie, którzy swoimi electro-noise-popowymi kompozycjami wykreowali nastrój rodem z jakiegoś chorego snu. Jak bardzo chorego? Zobaczcie sami. I odgońcie od monitora dzieci.



Brak komentarzy: