wtorek, 21 czerwca 2011

Numer 178 - Paradise Lost "One Second"

Od drobnych wątpliwości (czy te blogowe historyjki naprawdę kogoś bawią?), po większe (patrz jak piszą koleżanki i kolegi i ucz się zamiast uprawiać grafomanię), aż do olbrzymich (czy grzebanie we wspomnieniach muzycznych ma jakiś sens?!?) droga poprowadziła do kryzysu prawie średniego. Zrezygnowany gapiłem się na moją skromną kolekcję płyt, przepatrywałem kolejne albumy z mp3 upchane na przenośnym dysku, który dostałem od narzeczonej na Gwiazdkę. I myślałem, że może to jest właśnie moment, w którym powiem sobie dość.

Logika podpowiada, że takie punkty zwrotne mogą kierować ku lepszemu albo gorszemu. W końcu przyszła więc refleksja, że może te wątpliwości to normalna kolej rzeczy. Taki zimny prysznic, by nie pogrążyć się w samozadowoleniu i zweryfikować swoje poczynania. Faktem jest, że piszę tylko i wyłącznie dla przyjemności, ale czy to zwalnia mnie przed umysłową dyscypliną i uprawomocnia do opublikowania każdego knota, który przyjdzie mi do głowy?

Podczas walki z impasem błysnęła w głowie także myśl o tym, co działo się na scenie metalowej w połowie lat 90', kiedy największe tuzy tak zwanego klimatycznego metalu odchodziły od korzeni sięgając po nowe, kontrowersyjne niejednokrotnie dla metalowej publiki, środki wyrazu (vide: "Sin/Pecado" Moonspell, "Alternative 4" Anathemy, "One Second" Paradise Lost, "Deeper Kind of Slumber" Tiamat" czy "34.788%...Complete" My Dying Bride). Czy działo się to w rezultacie wahań co do sensowności dotychczasowej drogi? Czy było próbą odnalezienia nowej tożsamości? Słowem, jakaś forma kryzysu? Jeśli tak, to przypisując mojemu własnemu kryzysowi jakąś muzyczną nutę przewodnią, nie mógłbym nie sięgnąć po utwór z jednego z tamtych albumów.

Jeśli kiedyś ogarnie mnie prawdziwy kryzys wieku średniego, nie kupię Porsche. Przehulam całe oszczędności na płyty, wymarzoną gitarę w niebieskim kolorze oraz koncert Everclear. Jak już ochłonę, siądę i napiszę o tym kolejny wpis.



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ja czytam. Uwielbiam Twój blog, bo mam wrażenie, że jest też częścią mojego życia. Mimo iż nigdy nie byłam wielbicielką tego co mi przynosiłeś, lub tego o czym mówiłeś, to jest mi to bliskie tylko ze względu na Twoją osobę i na wspomnienie Twojego uśmiechu i wyrazu oczu, gdy z przejęciem namawiałeś mnie by czegoś posłuchać :)
Pozdrawiam, GosiaSz.