środa, 8 czerwca 2011

Numer 182 - Smashing Pumpkins "Thirty Three"

Gdybym miał wskazać element muzycznej układanki, decydujący o tym czy piosenka mi się podoba czy nie i wybierać między szeroko pojętą warstwą muzyczną, zawartością tekstową czy linią wokalną, po chwili wahania postawiłbym na ten trzeci.

Dziwny to z pozoru wybór - czy to jak się śpiewa ważniejsze jest od tego, o czym się śpiewa i co się gra? Łapię się jednak na tym, że nawet najfajniej poprowadzona melodia i najambitniejszy tekst nie uratują dla mnie piosenki z nudną albo co gorsza irytującą interpretacją i co za tym idzie, nie potrafię mimo sympatii do człowieka słuchać Michała Bajora (pozdrawiam fanów!). W drugą stronę system jednak działa i płaski melodycznie i ubogi aranżacyjnie utwór potrafi wywołać gęsią skórkę i zafascynować, gdy ten kto śpiewa, śpiewa fajnie. Wtedy nawet banalne liryki nie przeszkadzają.

Niemal szczenięcej ekscytacji doznaję za każdym razem, gdy słucham "Thirty Three", znajdując tu emocjonalny, ale nie egzaltowany wokal, frazy, gdzie nawet wtrącane "love can last forever" nie brzmi banalnie i słyszę kogoś, kto mówi do mnie językiem, który potrafię usłyszeć i przede wszystkim zrozumieć. Wtedy włączam klip i zderzając obrazy z dźwiękiem i słowem ekscytacja rośnie po tysiąckroć, a ja rozmazuję na twarzy łzy wzruszenia i czuję się jakbym właśnie przeżywał najlepsze momenty mojego życia.



Brak komentarzy: