czwartek, 7 lutego 2013

Numer 130 - Clannad "Robin (The Hooded Man)"

Trochę ciężko przychodziło mi zmajstrowanie posta o "Robinie, człowieku w kapturze", bo mimo, że temat taki, że niby sam się pisze - wiadomo, bory, knieje, latanie z łukiem po lesie, sentyment za tymi chłopięcymi latami, gdy wyobraźnia odwalała robotę za komputery i konsole - to uderzenie w nostalgiczną nutę nie do końca oddaje prawdę o moim stosunku do Robina.

Serial dostałem w prezencie od żony (wtedy narzeczonej) ze 3 lata temu i leżał chyba z rok zanim się za niego zabrałem. Męczyłem go strasznie i momentami irytowało mnie to, czym wcześniej nie zawracałem sobie głowy - Hern z rogami jelenia na głowie wyglądał już nie dostojnie, a przekomicznie. No i ten dym, który nie wiem skąd on brał. Ale koniec końców nie był to jednak poziom irytacji porównywalny z oglądaniem MacGyvera - prawdopodobnie najlepszej niezamierzonej parodii serialu akcji, jaką ziemia nosiła.

Niestety, stare seriale mają to do siebie, że się niekiedy po prostu starzeją i te powroty do czasów dzieciństwa nie są dokładnie takie, jakimi byśmy je chcieli, ale Robin z Sherwood na pewno nadal radzi sobie przywozicie i nawet w dwóch momentach przywraca jakaś dawkę emocji sprzed lat - w podwójnym odcinku o Mieczach Waylanda - materializujący się Lucyfer do tej pory potrafi przestraszyć oraz samo intro serialu - z mistycznym i chyba nieco tandetnym Clannad. Zostaje jeszcze teledysk, poszerzona wersja czołówki i tu nie może umknąć uwadze gość w okularach przeciwsłonecznych - moja ulubiona postać w tym klipie i odzierająca nieco całość z niepotrzebnego może patosu. A naprawdę byłoby fajnie, gdyby takie okulary nosili tam wszyscy. Łącznie z Robinem.

Brak komentarzy: