czwartek, 16 grudnia 2010

Numer 228 - Kelley Polar "Entropy Reigns"

Rok 2010. Wszechświat równoległy. Wręczenie nagród Grammy za najgorszy utwór roku przypada tym razem nieocenionej na gruncie muzyki skrajnie debilnej grupie Black Eyed Peas za kawałek "The Time (dirty bit)".

Należała im się ta nagroda. Toporny songwriting (jeśli to jest songwriting), chamskie bity, prostackie aranże, fatalnie autotune'owane wokale. Nie ratują też sample z Dirty Dancing. Jeśli Black Eyed Peas chcieli uchwycić moment z życia, to im się wyjątkowo nie udało. Ich próby tworzenia muzyki (bo to przecież nie może być muzyka), przyrównałbym do moich ówczesnych prób tworzenia obrazów. Co bym nie robił, jakbym się nie starał, to ze "Słoneczników" Van Gogha zawsze wyjdą mi bazie, no, co najwyżej mlecze.

W tym samym wszechświecie nagrodzono by Kelley Polara, któremu jak mało komu wcześniej udało się - tak muzycznie jak i lirycznie - oddać intymność sytuacji na linii ona-on przedstawiając zaprawioną nutą goryczy i smutku alternatywną wizję Dirty Dancing przeniesionego do współczesnego klubu, gdzie tańczy się bardziej osobno niż razem. I gdzie on i ona nie wyjdą za ręce i nie będą żyć happily ever after.

A kolejny świat równoległy byłby jeszcze bliżej ideału: tam Black Eyed Peas po prostu by nie istnieli.



Brak komentarzy: