środa, 15 grudnia 2010

Numer 229 - Paul McCartney "Hope Of Deliverance"

Musiałem być małym kajtkiem, tak z 9 lat to miałem max, kiedy przysłuchiwałem się z uwagą piosence, którą na gitarze wygrywał jeden z uczniów mojej mamy. To był szkolny wyjazd na tak zwane "pieczonki", a ja byłem zauroczony zarówno obecnością dorosłych ludzi (no, ba, 14 lat to na karku mieli) i melodią, której pochodzenia nie poznałem przez kolejne kilka dobrych lat.

Czasem tak jest. Słyszysz piosenkę w radio, albo przy okazji robienia zakupów, albo w całkowicie zaskakujących okolicznościach jak w restauracyjnej toalecie i potem Cię nosi, bo melodia Ci wpadła w ucho, a Ty za Chiny Ludowe nie wiesz, kto to gra. Teraz dowiedzieć się jest jednak prościej, jak zapamiętasz linijkę tekstu, to Google prawdę Ci powie.

Kiedyś, jak jeszcze internetu nie było (albo i był, ale nie u nas i nie na taką skalę), to jedyne co można było zrobić to czekać. Ja na odkrycie autora melodii zasłyszanej przy ognisku czekałem jakieś 7 lat. W końcu złapałem ją na MTV. Lasy, knieje, hipisowska atmosfera, gitara akustyczna, marakasy, hope of deliverance, Paul McCartney. Doczekałem się. Z drugiej strony mogłem to wiedzieć o wiele wcześniej. Nie potrzebowałem do tego internetu, Google i nadsłuchiwania kolejnych stacji radiowych. Jak? Odpowiedź jest banalna: wystarczyło wtedy po prostu zapytać.



Brak komentarzy: