niedziela, 13 marca 2011

Numer 202 - U2 "Where The Streets Have No Name"

Zielone oliwki nafaszerowane anchovies, chilli , pesto, no i kapary - jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek poświęci im grupę na Facebooku, automatycznie się dopisuję i klikam "ilike". To taki kulinarny fetysz, pobudzi smak każdej, nawet najmniej apetycznej, potrawy. Dodasz jeden z tych ingrediensów? Na pewno zjem i pochwalę.

Podobną rolę ogrywa efekt typu delay. Można by wziąć banalną, ubarwioną nim, partię gitarową, zapętlić ją, zrobić z tego godzinny utwór, zgrać na płytę, dać mnie i prawdopodobnie będę bardzo zadowolony. Nic nie poradzę. Moją słabość wykorzystuje bezwzględnie Tom DeLonge z Angels & Airwaves - jego piosenki kopiują w większości same siebie, ale praktycznie wszystkie wykorzystują TO brzmienie, wskutek czego z pewnym poczuciem wstydu słucham od czasu do czasu płyt jego zespołu i wypełniam dzienne zapotrzebowanie na delay w moim życiu.

"Where The Street Have No Name" to mój numer jeden wśród zdelayowanych piosenek, gdyż tu brzmienie nie stanowi zasłony przed kompozytorską impotencją i nie przechyla szali formy na niekorzyść szali z treścią. Jeśli kiedyś pójdę do nieba, to obstawiam, że będę tam siedział przy drewnianym stole, jadł kurczaka przyprawionego chilli, z kaparami, oliwkami i pesto z penne, a z niebiańskich głośników o ogromnej mocy popłynie właśnie ten kawałek. Zapętlony aż po koniec świata.



Brak komentarzy: